Drodzy Państwo kontynuujemy nasz (mam nadzieję) wesoły kącik jednostrzałowych albumów niegodnych zapomnienia. Dziś na ruszt wrzucimy austriackiego, krwistego sznycla prosto z Wiednia. Smacznego!
W 1990 roku powstał twór zwany Miasma. Działalność zespołu była mocno szarpana, a nas interesuje okres do 1993 roku, gdyż debiut Miasmy (i jedyne większe dzieło, jak łatwo się domyślić) to rok 1992 i album zatytułowany Changes. Po tym dziele panowie nagrali jeszcze EP „Love Songs”. Wspominam o niej, gdyż na płycie wznowionej przez Napalm Records owa EP jest zawarta jako bonus. Są to 3 utwory (a raczej 2, jeśli nie liczymy live’a; ja nie liczę, gdyż kawałek jest na albumie). Następnie zespół rozpada się, potem znów powstaje z martwych, aby zagrać na festiwalu i udać się na dłuższy spoczynek. Reanimacja miała miejsce jeszcze w 2005 roku, ale nie powstało w tym okresie żadne dzieło.
Technicznie mamy tutaj do czynienia z 8 utworami + 2 z EP. Całość zajmuje godzinę, zatem do krótkich ich zaliczyć nie można. Sugerując się czasem miałem wrażenie, że będziemy obcować z jakimś progresywnym graniem death metalowym. Z tego powodu podchodziłem do materiału trochę jak pies do jeża. Jak to mawia klasyk – nic bardziej mylnego.
Otwierający album „Baphomet” już na wstępie wybije nam z głowy myśli o progresji. Ciężkie i ostre brzmienia instrumentarium oraz piekielnie niski wokal Goreheada to cudowne połączenie dla szatańskich liryk Austriaków. Changes stawia na średnio-wolne tempa, umiejętnie bawiąc się szybkością kompozycji. Zmiany jako całość prezentuje się bardzo spójnie, jednoczenie nie wywołując znużenia u słuchacza. Wyjątkiem jest tutaj wymowny utwór „Schizophrenia?” zaczynający się od organów z elektronicznymi wstawkami (lub czymś je doskonale imitującymi). Ten ponad 9-cio minutowy moloch jest bardzo rozbudowany, a świetny warsztat twórców Changes zapewnia, że nudy nie zaznamy, a czas przy nim szybko zleci. Usłyszymy tutaj też chóry połączone z szatańskim bulgotem. Coś się dzieje cały czas, rzekłbym. Zaiste schizofreniczny klimat panowie serwują w tym kawałku sznycla zwanym Changes. „Drowning In Blood” wita nas akustykiem kojarzącym się ze wstępem do jakiegoś pogańskiego utworu. Potem wracamy do tego, co już nam Miasma przedstawia, czyli do diabelskich brzmień. Najkrótszy „Stillbirth” zamyka nam oryginalny album Changes.
Kolejne dwa dodatki z EP, czyli ponad 9-cio minutowy „Love Song (To A Lost Little Girl)” oraz trwający 3 minuty „The Unbearable Resurrection Of A Suspicious Character” ocenię jako jedno. Wyjściem tego kierunku będzie teza, czy te utwory pasują do całości. Z pewnością mogę powiedzieć, że odbiegają produkcją, która jest zdecydowanie słabsza. A jak stylistycznie? Jest OK. Nie ten sam poziom co Changes, ale nie burzy całości.
Produkcja albumu jest bardzo dobra. Może to „wina” reissue’a, bo ludzie narzekali na choćby bas. Ja tam żadnych usterek dźwiękowych nie doznałem i polecam wydanie od Napalm Records.
Podsumowując – jest to świetny album. Godzina minęła jak batem strzelił, a ja pozostałem z niejakim uczuciem, że chciałbym od nich dokładkę tego sznycla. Głód pozostawiony po pysznej Miasmie, zaspokoić można tylko kolejnym odpaleniem płytki. To chyba najlepsza rekomendacja.
ocena: 8,5/10
Lukas