C’mon! wesołe miasteczko przyjechało… a potem z przyczepy wypadło 4 kolesi w skórach i dali czadu. Tak, mniej więcej, prezentuje się debiutancki album kwartetu, utalentowanych muzycznie miłośników Tolkiena, znanego jako Blind Guardian. Muszę przyznać, że jak na krążek — bądź, co bądź — ponad dwudziestoletni, muzyka prezentuje się przednio, popędza jak woźnica rozochocony bimbrem i wywołuje niepohamowaną chęć ponapierdalania baniakiem. Niby nic specjalnego, bo speed w (prawie) czystej postaci, a jednak radochy jak z ulepienia bałwana. Tak właśnie – to, czego muzyce Strażników nie brakuje, to soczystej dawki pozytywnej energii. Nie brakuje także muzycznego szlifu, a praca wiosłowych może zachwycić: szybkie, melodyjne, wpadające w ucho riffy i niezliczone ilości solówek. O tak! pracuje Andre jak zaklęty, wygrywając dowolne, nawet najbardziej zakręcone, zestawy nutek, a czasami — bywa — pobawi się trochę ze słuchaczem i zapoda motyw pod „hej ho, hej ho, do pracy by się szło”. Chociaż nie jestem pewien, czy w Niemczech też popieprzają do pracy. Pewnie jednak popieprzają, bo BMW dla dresów ktoś musi skręcać. Dodatkowym plusem jest bonusowy „Gandalf’s Rebirth”, który powinien wpaść w ucho wszelkim maniakom klasyki, a to dlatego, iż jest inspirowany Dvorakiem. Zresztą podobnych smaczków jest tu więcej, a pojawiające się od czasu do czasu neoklasyczne zagryweczki skutecznie ubarwiają poczynania Blindów. Pozostała część instrumentarium, czyli bas i gary, prezentują się poprawnie, choć całkiem nieoryginalnie. Trochę inaczej wygląda sprawa z wokalami, za które odpowiada Hansi – ma chłopak ogromny talent, choć chyba nie do końca zdawał sobie wtedy z tego sprawę i sporo czasu poświęcał na typowe (naówczas) wyziewy. Kilka słów o muzyce – jak już wspomniałem, album muzycznie nie zaskakuje niczym nowatorskim, natomiast nie można o nim powiedzieć, że jest nudny. Całe przedsięwzięcie trwa około 40 minut i przez cały ten czas jest na czym zawiesić ucho. Generalnie jest szybko (w końcu to speed) i melodyjnie, a do ulubionych kawałków — w pełni ucieleśniających moje zachwyty — zaliczyłbym „Majesty”, „Run For The Night” i „Battalions Of Fear”. Podsumuję tak: Battalions Of Fear nie jest moim ulubionym dziełem Blindów, jest jednak albumem dobrym i dość często zdarza mi się do niego wracać.
ocena: 7,5/10
deaf
oficjalna strona: www.blind-guardian.com
inne płyty tego wykonawcy:
Zgadzam się w 100%
OdpowiedzUsuńJedyne czego nie lubię w tym albumie to właśnie wokal Hansiego, tak się już przyzwyczailam do jego klasycznego brzmienia, ze kiedy spiewa "normalnie", to aż boli xD