Aż się wierzyć nie chce, że od wydania tego dzieła minęło już dwadzieścia jeden lat. Na wrzesień tego roku przypada zaś dwudziesta rocznica rozwiązania zespołu. Śmiem twierdzić, że w ciągu tych dwóch dekad nie dorobiliśmy się lepszej kapeli thrashowej i tylko kilku kapel metalowych w ogóle, które mógłbym z czystym sumieniem postawić na tej samej, ociekającej zajebistością, półce. Ale to moja prywatna opinia, więc nie musicie się z nią zgadzać; możecie wręcz twierdzić, że lepszych kapel było w pizdu, np. Vader, Azarath, czy inny Hunter. Mam to jednak głęboko w dupie i wszystkich takich pozdrawiam serdecznie środkowym palcem lewej ręki. Wrócę jednak do muzyki, wszak o nią się rozbija. Wolf Spider, bo tak brzmiała oficjalna nazwa od roku 1988, przeszedł w okresie od selftajtla do Kingdom of Paranoia kilka zmian. Zespół opuścili Mariusz oraz Leszek, więc trzeba było się trochę przetasować. Obowiązki basisty przejął Maciek, zaś nowym wiosłowym został Darek Popowicz. Wraz z pojawieniem się nowego wokalisty – Jacka Piotrowskiego, zespół przerzucił się na angielski (i tak naprawdę tylko po tym można wywnioskować, że ma się do czynienia z płytą z początku lat 90tych). Pewnym zmianom uległa też stylistyka – utwory stały się bardziej skomplikowane i kompleksowe, duży nacisk położono na różnorodność metrum i częste zmiany tempa nie rezygnując przy tym z dziewiczej brutalności thrashu. Poeksperymentowano również z przesterami i brzmieniami osiągając niejednokrotnie zaskakujące efekty – vide początek „Nasty – Ment”, wokale z końcówki „Waiting for Sense”, tudzież intro do „Desert”. Jednak to, co najbardziej zapada w pamięć to solówki, w szczególności, a gitary – generalnie. Niekiedy brakuje słów na opisanie tych cudeniek, ewentualnie są one na tyle dosadne, że nawet na naszym blogu mogą ujść za przesadę. W każdym kawałku zarezerwowano kilka chwil dla gitarzystów, a ci wykorzystują je do najsamuśniejszego końca. Mógłbym w sumie wymienić kilka utworów, ale albo czułbym, że nie wspomniałem wszystkich zasługujących na uwagę, albo wspomniałbym wszystkie. Łatwiej więc będzie sobie spojrzeć na tracklistę. Tak jak odnośniedo wcześniej opisanych przez mnie wydawnictw, tak i w odniesieniu do Kingdom of Paranoia, prawdziwe są słowa o tym jednym kawałku, który przyciąga uwagę tak, jak JarKacz wszelkiej maści pomyleńców. Kawałek ten zwie się „Sickened Nation”, a tym co zabija jest klasyczna melodia solówki. Tego naprawdę można słuchać w kółko. Co właśnie robię i robić przez najbliższy czas będę.
ocena: 9,5/10
deaf
oficjalna strona: www.wolfspider.pl
inne płyty tego wykonawcy:
podobne płyty:
- CORONER – R.I.P.
- MEKONG DELTA – The Music Of Erich Zann
Live and survive
OdpowiedzUsuńZaiste, zajebisty materiał. I pomyśleć, jakby brzmiała ta płyta gdyby mogła być nagrana u Scotta Burnsa w Morrisound w Tampie na Florydzie. Powiedzieć perła zatopiona w diamencie to nic nie powiedzieć.
OdpowiedzUsuńuwielbiam tą płytę
OdpowiedzUsuń10/10
OdpowiedzUsuń