Żeby postawić 10/10 wcale nie potrzeba ani helikopterowego blastowania, ani riffów połamanych jak kręgi w zbożu po wizycie obcych, ani nawet szalejącego basmana z siedmiostrunowcem. Choć demo się może z tym nie zgodzić… Tak czy inaczej, miłośnicy wszelkiego ciężkiego grania raczej nie znajdą tu nic dla siebie. Albowiem muzyka prezentowana przez niemiecki kwartet to taki heavy/power z progową wisienką. A Nightfall in Middle-Earth to Niemców zdecydowanie największe dzieło. Oparty na prozie Tolkiena concept-album to wyprawa w baśniowy świat elfów i ich bratobójczych oraz krwawych dziejów (kto czytał Silmarilliona, ten wie). Jednak wyprawa ta nie dotyczy tylko warstwy tekstowej, ale także muzycznej. Muzyka stworzona przez Blindów jest wręcz przesiąknięta emocjami i epickością. A każdy utwór ma swój niepowtarzalny charakter. Do nagrania zaproszono niemałą ekipę, która pomogła kapeli w otrzymaniu tego efektu – jest więc i chórek i klawiszowcy, są także i narratorzy. Wydaje się, że dopiero taka zgraja mogła ogarnąć ogrom przedsięwzięcia. Bo to, co powstało to prawdziwy kolos, ale jednocześnie arcydzieło. Całość przedstawia się tak, że mamy wrażenie, iż uczestniczymy w rockowej operze. Utwory przeplatają się i wzajemnie uzupełniają, a każdy kolejny wynika z poprzedniego. Nie można więc mówić o żadnej przypadkowości w ich rozplanowaniu, bowiem każdy kawałek jest tam, gdzie jego miejsce. Wpływa to więc, na podejście do słuchania, gdyż album powinno się słuchać całościowo, a nie kawałkami. A jest co słuchać! Są kawałki żwawe i szybkie, jak choćby „Mirror Mirror” czy „When Sorrow Sang”, półtempa jak w „Noldor (Dead Winter Reigns)”, są także ballady, w tym jedna z najlepszych metalowych ballad „The Eldar”. Nie można, oczywiście, zapomnieć o narracjach, które w niesamowity sposób rozbudowują i podkreślają muzykę. Gdyby zachwytom było mało, wspomnę jeszcze o stronie warsztatowej i technicznej. O tej ostatniej powiem krótko: nie dość, że nie kładzie muzyki, to ją wręcz odpowiednio eksponuje. Tyle, tylko tyle, i aż tyle. Warsztatowo jest, jak zwykle u chłopaków, lepiej niż wypas. Hansi raz jeszcze udowadnia, że ma jeden z najlepszych metalowych wokali, o możliwościach, o których niewielu może nawet pomarzyć. 4 oktawy to nie przelewki. Umie też, po prostu, zajebiście śpiewać. Marcus, jak zwykle, robi niesamowitą robotę tworząc zręby melodii, które uzupełnia drugi gitarzysta – Andre. To, co gra Andre, to jedna, niekończąca się solówka. Układ jest taki: rytmiką zajmuje się Marcus, a Andre sobie w tym czasie śmiga po gryfie fantastyczne melodie. Za garami siedzi niezmordowany Thomas, który już wielokrotnie pokazał, że takich długodystansowców jak on, to ze świecą szukać. Ale wie też jak bębnić by obsłużyć balladę czy kawałek rasowego speeda. Cóż można powiedzieć więcej, jak tylko majstersztyk? Więc zapraszam do degustacji.
ocena: 10/10
deaf
oficjalna strona: www.blind-guardian.com
inne płyty tego wykonawcy:
Nigdy nie rozumiałam miłości do Nightfall In The Middle-Earth. Są na nim świetne kawałki, jak The Eldar, Nightfall, Mirror Mirror, The Dark Passage czy Time Stands Still, ale reszta jest poniżej średniej jeśli chodzi o całokształt twórczości Blind Guardian. Takie utwory jak Thorn i Noldor wręcz mnie irytują, a reszta poza tymi wymienionymi jest tak mdła i niecharakterystyczna, że nie byłabym ich w stanie odróżnić od siebie, nie dlatego, że są tak podobne, ale dlatego, że nie było w nich nic godnego zapamiętania. Ten album jest imponujący jako zjawisko, całość, ale pojedyncze kawałki powyciągane z kontekstu są w większości rozczarowujące. Odnoszę
OdpowiedzUsuńteż wrażenie, że zespół zmarnował swoje najlepsze pomysły na krótkie przerywniki takie jak The Minstrel albo Battle Of The Sudden Flames