Inked In Blood od początku wywołuje u mnie coś, co mądrzy ludzie nazywają odczuciami ambiwalentnymi. Spójrzcie zresztą sami. Z jednej strony mamy tu do czynienia z przyzwoitym (49 minut) zestawem typowych — nie mylić z topowym zestawem! — obitkowych numerów, spośród których kilka jest naprawdę fajnych i potrafi nieźle rozbujać. Nihil novi sub sole, ale takie „Centuries Of Lies”, „Visions In My Head”, „Deny You” czy „Violence” są co najmniej spoko. Z drugiej natomiast ta cała akcja z Kickstarterem budzi jakiś tam niesmak, tym bardziej, że kupy zebranych pieniędzy tak naprawdę na płycie nie słychać ani tym bardziej nie widać (wkładka godna singla). Żeby być szczerym, nie słyszę także kilku lat pracy nad tymi utworami, tego pieczołowitego dopieszczania szczegółów ani wylewającej się z każdej nuty twórczej ekscytacji, o których Obitkowcy tak chętnie nawijają w wywiadach. Z całym szacunkiem, ale tak doświadczeni muzycy — poruszający się ponadto w od wieków niezmienianym stylu — powinni efekty zbliżone do Inked In Blood uzyskiwać przez sen. Nie, żebym w ten sposób deprecjonował materiał — bo słucha się go raczej lajtowo i bez zniechęcenia — ale oczekiwania miałem dużo większe. Przy takiej objętości cieszy, że płytka jest dość żwawa i — mimo że wachlarz temp jest dość wąski — urozmaicona. Dwanaście kawałków składających się na Inked In Blood najwięcej wspólnego ma z „The End Complete” i „Frozen In Time” — takie skojarzenia tu dominują — ale, co ciekawe, nie raz pojawiają się także nawiązania do mniej lubianych epizodów w dyskografii Obituary („World Demise”, „Back From The Dead”), co oznacza więcej wpływów hard core’a – choć ciągle w ilościach do zniesienia. Nowi muzycy, mówiąc oględnie, wnieśli niewiele. I o ile tego właśnie oczekiwałem — a może nawet wymagałem — od Terry’ego Butlera, to Kenny Andrews mógł się postarać o mocniejsze zaznaczenie swojej obecności/osobowości. Nie to, żeby nowy gitarniak odpierdalał jakieś dziadostwo, ale najwyraźniej postanowił uszczęśliwić po równo fanów Allena Westa i Ralph’a Santolli, bo rozstrzał stylistyczny solówek jest spory – od efektownego (ale bez przesady!) przebierania paluchami po dzikie molestacje (typowe zwłaszcza dla „The End Complete”). Tylko w rejony okupowane przez Murphy’ego, na swoje i nasze szczęście, się nie zapuszczał. Na słowa uznania zasługuje od początku do końca John, bo nie dość, że ponownie udowadnia, że głos ma nie do zdarcia i wymiatać może w każdych warunkach, to jeszcze pozwolił sobie na najbardziej czytelne partie w całej karierze. Pochwalić nie mogę niestety brzmienia, bo brakuje mu przede wszystkim porządnego ciężaru, tego zajebistego dołu, którym Obituary zawsze tak zachwycali. Takie to wszystko stonowane, bez klasycznego jebnięcia i należytej ostrości – dźwięk bardziej pasuje charakterem do projektu Braci Tardy niźli ich macierzystego zespołu. Jako, że konfiguracja studyjna była taka, jak ostatnio, to zgaduję, że tym razem na etapie nagrań zabrakło zbawiennej obecności Marka Pratora. Produkcyjne braki Inked In Blood nadrabia jednak chwytliwością i faktem, że to… Obituary.
ocena: 7,5/10
demo
oficjalna strona: www.obituary.cc
inne płyty tego wykonawcy:
0 comments:
Prześlij komentarz