To, czego Chuck Schuldiner dokonał na czwartym albumie Śmierci wspólnie z kumplami z Cynic i Sadus, przechodzi ludzkie pojęcie! Bardzo techniczny i progresywny death metal z jazzowymi wpływami na najwyższym z możliwych poziomie robi wrażenie nawet po ponad dwudziestu latach od premiery, ale nie ma się czemu dziwić, wszak brak tu jakichkolwiek nużących schematów czy miałkich wypełniaczy. Wszystko, co się tu dzieje — a dzieje się naprawdę niemało — ma na celu powalenie słuchacza na kolana i z tego zadania krążek wywiązuje się na tyle dobrze, że już po pierwszym przesłuchaniu inaczej niż z nabożną czcią doń się nie podchodzi. Każdy, nawet najmniejszy element tego dzieła może budzić podziw, a przy tym sprawić ogrom radości. I nieważne, czy chodzi o masakrujące dopierdolenia (Reinert!), tajemniczy klimat czy chwytające za serce melodie. Materiał jest bardzo chwytliwy, łatwy do przyswojenia, co wcale nie przeszkadza temu, żeby pod względem szybkości, intensywności i stopnia zakręcenia przebijał wszystkie poprzednie płyty razem wzięte. Spora w tym zasługa genialnych, zajebiście zróżnicowanych partii perkusji i jej super selektywnego brzmienia. Towarzyszy im odważna (i wyraźna!) gra basu, którego w siedmiu utworach molestuje bardzo dobrze wszystkim znany mistrz Steve DiGiorgio. Tylko w przepięknym instrumentalu „Cosmic Sea” grube struny szarpał Scott Carino, przy czym wyszło mu to co najmniej bardzo dobrze (i pozwoliło załapać się do teledysku „Lack Of Comprehension”). Chwalę sekcję, a grzechem byłoby nie wspomnieć o pracy gitar. Duet Schuldiner-Masvidal wyrzuca z siebie mnóstwo ciekawych riffów, wspaniałych, dopieszczonych do granic możliwości ozdobników i wirtuozerskich solówek. Co do indywidualnych popisów – nie ma aż takiego zagęszczenia, co na „Spiritual Healing”, ale gdy już się trafiają, to wbijają w glebę. Struktury kompozycji są doskonale przemyślane; każdy z muzyków wymiata swoje, co jednak składa się na imponującą, kapitalnie przemyślaną, spójną i porywającą całość. Każdy, absolutnie każdy numer zaskakuje czymś nowym, niespotykanym wcześniej w muzyce Death. Te 34 minuty rozsmarowane po ośmiu znakomitych kawałkach nikomu nie pozwolą się nudzić. Tempa łamią się niczym zapałki pod naporem stada słoni, solówki pojawiają się nie wiadomo skąd i nie wiadomo dokąd odchodzą, a nad wszystkim króluje drapieżny wokal Chucka. Teksty o wydźwięku filozoficznym (Chuck zawsze pisał interesujące liryki i tutaj to idealnie widać) świetnie współgrają z niebanalną muzyką i chociażby dla tego warto się w nie zagłębić. Human jest wart wszelkich pochwał, o czym zaświadczam ja, niżej podpisany i setki tysięcy zadowolonych fanów. Choć to w muzyce rzadko się zdarza, doskonały skład w pełni przełożył się na doskonałą muzykę!
ocena: 10/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/DeathOfficial
inne płyty tego wykonawcy:
podobne płyty:
- ATHEIST – Unquestionable Presence
- CYNIC – Focus
- MERCYLESS – Abject Offerings
- PESTILENCE – Testimony Of The Ancients
płyta niesamowita, moim zdaniem najlepsza jaką Chuck skomponował, inne też spoko, jednak ten album i TO BRZMIENIE kupiło mnie bez reszty, a to było w dniu premiery na 1 kasecie licencyjnej jak wyszła w naszym kraju. Co do jazzu hmmm, nie zauważyłem ani w grze sekcji, ani tym bardziej gitar, struktura kompozycji też nie ma nic współnego z podziałami jazzowymi. Więcej sladów tego gatunku jest na Focus Cynic, właśnie w pracy czy współpracy basu z bębnami, jednak też nie do przesady. Uwielbiam metal, także uwielbiam jazz i czesto czytam mocno naciągniete rzekomo zasłyszane na niektorych płytach tzw wpływy. To że np metrum nie jest parzyste /na human próżno szukac takich rozwiązań/, to nie znaczy od razu że coś jest jazzowe czy z wpływem jazzu.
OdpowiedzUsuńMoże chodzi to, że u Reinarta słychać jazzowe wpływy. Zresztą słuchał wtedy głównie fusion jak sam przyznał. A i zrewolucjonizował metalowe bębnienie przy okazji. Też to mam na tej kasecie, pierwszej oryginalnej. Facet w muzycznym się pomylił i wystawił ją w cenie pirackich. Wyprzedał na pniu.
OdpowiedzUsuńJazzowe wpływy to raczej słyszę w Atheist - Unquestionable Presence. Rzeczywiście w Death nie ma totalnie nic z jazzu. Po prostu dla niektórych metalowców jak cos jest bardziej skomplikowane to od razu jazzowe aby dodać powagi a jazz w cale nie musi być skomplikowany bo Bitches Brew Milesa Davvisa jest bardzo skomplikowany a już wcześniejszt In a Silent Way jest bardzo prosty. Bardziej pasującym określeniem do muzyki Death jtest słowo progresywny czyli coś co poszerza ogólnie panujące trendy. Jeśli chodzi o mnie do dla Death to piewrsze 3 płyty. Human to dla mnie początek muzyki "modnej' ale jeszcze go lubię, w oodróznieniu od kolejnych trzech.
OdpowiedzUsuń