Gdyby złośliwie uznać, że na „Red Before Black” Kanibalom noga się powinęła, że zaliczyli spadek formy i ogólnie cusik im nie wyszło, to wtedy Violence Unimagined można traktować jako rehabilitację zespołu. Gdyby. Bo nie ma potrzeby, by sztucznie podnosić wartość nowej płyty – broni się sama. Na poprzednim krążku zabrakło jedynie powiewu świeżości, natomiast na Violence Unimagined jest jej pod dostatkiem, co w głównej mierze ma związek z wymuszoną przez amerykański wymiar (nie)sprawiedliwości zmianą w składzie. Wieloletniego gitarzystę Pata O'Briena zastąpił Erik Rutan, z którym panowie znają się jak łyse konie, więc przypuszczalnie do nagrań mogli przystąpić z marszu.
Nie chciałbym, żeby ta recka zamieniła się w hymn pochwalny ku czci Rutana, ale nie da się ukryć, że jego wkład w piętnasty (dżizasie!) album Cannibal Corpse jest dość znaczący. Z roli producenta wywiązał się jak zwykle znakomicie, mimo iż w studiu nie wykręcił niczego spektakularnego czy wykraczającego ponad kanibalistyczne standardy. Trzeba mieć jednak na uwadze, że tym razem miał dużo trudniej, bo musiał zachować chłodne podejście do procesu nagrań i pilnować się, by w jakiejś kwestii nie przedobrzyć. To raz. Dwa jest takie, że Rutan nie przyszedł do zespołu tylko po to, żeby pozować do zdjęć; dorzucił od siebie aż trzy utwory wraz z tekstami – z jednej strony gładko wpasował je w styl kapeli (spójność ponad wszystko), a z drugiej przemycił w nich kilka zupełnie nietypowych dla kolegów riffów i technicznych zagrywek. Jest jeszcze trzy – solówki. Okazuje się, że popisy Rutana (w skali płyty większość wyszła spod jego palców!) doskonale pasują do stylu Cannibal Corpse i przy okazji wzbogacają go o charakterystyczne melodie. Stwierdziłbym nawet, że wydają się tym czymś, czego w muzyce Amerykanów zawsze brakowało.
Na jednym gitarzyście zajebistość Violence Unimagined jednakże się nie kończy, bo cały skład pokazał się z naprawdę bardzo dobrej strony i na pewno nie można nikomu zarzucić opierdalania się tudzież problemów z kreatywnością. Weźmy taki „Surround, Kill, Devour” — jeden z najlepszych na krążku — który ma idealny do młynka groove i jest tak skoczny, że powinien się świetnie sprawdzać na żywo. Innym hajlajtem jest „Inhumane Harvest” z masakrycznym zwolnieniem w połowie i fajną zmyłką, kiedy po pierwszej solówce powinno być przyspieszenie, a oni dalej uskuteczniają mielonkę. Warto również zwrócić uwagę na wypakowany solówkami „Bound And Burned”, bo o ile kojarzę wcześniej Cannibal Corpse na aż takie szaleństwa sobie nie pozwalali – spróbowali i było warto. Poza tym na płycie mamy więcej niż ostatnio (a może i kiedykolwiek) bezpośrednio chwytliwych riffów oraz wolniejszych, „nastrojowych” fragmentów, kiedy bas wychodzi na powierzchnię (jak w „Follow The Blood” czy „Overtorture”). Stanowią one niezły kontrast dla paru dłuższych partii z gęstą nawalanką (w „Inhumane Harvest” i „Ritual Annihilation”) – chyba właśnie to miał na myśli Mazurkiewicz, kiedy przekonywał, że Violence Unimagined to dla niego najbardziej jak dotąd wymagający materiał.
Album mogę podsumować tylko w jeden sposób. Cannibal Corpse potwierdzili, że w lidze oldbojów/długodystansowców (jak zwał, tak zwał) nie mają sobie równych i ciągle nie brakuje im pomysłów ani motywacji do grania na najwyższym poziomie. A z młodymi nie muszą się liczyć. Rispekt!
ocena: 9/10
demo
oficjalna strona: www.cannibalcorpse.net
inne płyty tego wykonawcy:
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń10/10
OdpowiedzUsuń