Przy okazji wydanego w 2013 roku „Unholy Black Splendor” wielu fanów klasycznego death metalu zachodziło w głowę, czy powrót Mercyless to tylko jednorazowy wybryk z opcją szybkiego zarobku czy też może coś poważniejszego, dającego nadzieje na jeszcze więcej klasowej muzyki. Po premierze Pathetic Divinity wszystko stało się jasne. Wiecznie niedoceniani Francuzi przyjebali z grubej rury, potwierdzając tym samym bardzo wysoką formę i całkowite oderwanie od współczesnych trendów. Co ciekawe, w ich przypadku powrót do korzeni oznacza ogólnie powrót do korzeni gatunku, nie zaś tylko do własnych, czyli bezpośrednio do klimatów „Abject Offerings” i „Coloured Funeral”. Nie żeby mi to w jakikolwiek sposób przeszkadzało, co to to nie – w takim obskurnym i wulgarnym graniu Mercyless wypadają nad wyraz (zadziwiająco?) wiarygodnie. Nic złego jednak by się nie stało, gdyby Francuzi dorzucili trochę nieszablonowych pomysłów i technicznych zawiasów na poziomie wspomnianych już płyt. Tymczasem ponadprzeciętne umiejętności muzyków dają o sobie znać tylko w zagranych z wyczuciem — i trzeba dodać, że bardzo udanych — solówkach. Zawsze to coś. Pozbawiony lukru Pathetic Divinity to podręcznikowy przykład na to, jak w XXI wieku być kompletnie nie na czasie: mocno zanieczyszczone brzmienie, obleśny wokal, przestarzałe struktury i prosty antychrześcijański przekaz. Do mnie przemawia to z ogromną łatwością! Tym bardziej, że mamy tu prawdziwe zatrzęsienie super chwytliwych riffów w najlepszej europejskiej tradycji Pestilence, Bolt Thrower czy Grave oraz bezecnych refrenów (choćby w „My Name Is Legion” czy „Left to Rot”), które podłapuje się już przy pierwszym przesłuchaniu. Ponadto Pathetic Divinity imponuje dużym zróżnicowaniem tempa i przede wszystkim zajebistą motoryką, dzięki której głowa nie przestaje się kiwać przez bite 31 minut (tylko tyle zostaje po okrojeniu z intra i outra). Zgaduję w ciemno, że te kawałki muszą się doskonale sprawdzać na żywo. Dla najbardziej czujnych fanów Mercyless Kaotoxin, tradycyjnie już dla siebie, przygotował niezłą niespodziankę – do pierwszego nakładu dorzucono bowiem bonusowy dysk z trzema kawałkami ze splitu „Blast From The Past”. Ponoć jest to wynik błędu w produkcji (na odwrocie digisleeve’a uwzględniono te utwory w trackliście), ale mnie to akurat pasuje, bo dzięki temu zachowano spójność nowego materiału. Z dodatkiem czy bez, za Pathetic Divinity warto się rozejrzeć, bo to najlepszy oldskulowy ochłap, jaki wyszedł w 2016 roku.
ocena: 8,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/mercylesscult
inne płyty tego wykonawcy:
Sprawiłem to cacuszko sobie dopiero niedawno i zacząłem słuchać od dodatkowego singla z bonusowymi trackami - rewelacja. Mało który zespół potrafi połączyć ciężar, mrok i brud z tak jednocześnie wyrazistymi motywami. A to były tylko bonusy. Powedziałbym nawet więcej - to co Mercyless zrobiło na tej płycie jest tym, czego bardziej bym oczekiwał od Immolation, zwłaszcza jeśli mówimy o kreatywności i swobodzie grania.
OdpowiedzUsuńm.