Od momentu reaktywacji w 2007 Asphyx utrzymuje równy i wysoki poziom. Nie najwyższy, jak na pamiętnym debiucie, ale dość wysoki, żeby w ciemno kupować kolejne płyty z charakterystycznym logotypem. Szczerze przyznaję, że mnie dużo lepiej słucha się tego zespołu, odkąd luźniej podchodzę jego działalności i pogodziłem się z faktem, że do majestatu „The Rack” już nie nawiążą. Od braku podniet ważniejsza jest w tym przypadku świadomość, że na Holendrach można polegać, że nie rozmieniają się na drobne i wciąż potrafią dostarczyć fanom porcję solidnej miazgi w (prawie) niezmiennym death-doomowym stylu. Drobne różnice między Incoming Death a dwoma poprzednimi albumami wynikają tylko i wyłącznie ze zmian składu. W zespole nie ostał się już nikt ze starych kompozytorów, w związku z czym ciężar przygotowania materiału spadł przede wszystkim na barki Paula Baayensa, któremu nie można odmówić talentu, ale także pewnych przyzwyczajeń wyniesionych z jego pozostałych kapel, zwłaszcza z tej najpopularniejszej. To dlatego muzyka na Incoming Death nieraz bardzo wyraźnie dryfuje w stronę Hail Of Bullets. Czy to dobrze? Na to nie mam jednoznacznej odpowiedzi. Z jednej strony dodało to płycie odrobinę różnorodności — którą zachwalał van Drunen — a z drugiej można tu mówić o lekkim rozmyciu w sferze tożsamości. Ponadto na krążku pojawiły się również inne zapożyczenia, w tym takie, które są dla Asphyx czymś kompletnie nowym i zaskakującym. I o ile melodie w stylu Bolt Thrower circa 1994 (choćby w „The Grand Denial”) przyjmuje się od razu, bo to ta sama parafia, to „Death: The Only Immortal”, którego fragmenty niemal żywcem przeniesiono z „Unearthly Kingdom” Immortal, początkowo budzi konsternację. Tym większą, że te podobieństwa są zbyt duże, żeby były przypadkowe. Nie oznacza to jednak, że numer jest słaby, po prostu trochę bardziej chwytliwy. Mimo takiej różnorodności płyta trzyma się kupy, a słucha się jej naprawdę dobrze, lepiej (łatwiej) nawet niż „Deathhammer”. Nikogo zatem nie powinno dziwić, że na Incoming Death zachowano sprawdzony podział na kawałki, w których zespół gniecie typowym wolnym tempem i krótkie, szybkie death’owe strzały (numer tytułowy to nawet petarda jak na Asphyx). O monotonii nie ma mowy, więc z przebrnięciem przez te 47 minut nikt nie powinien mieć problemów.
ocena: 7,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/officialasphyx
inne płyty tego wykonawcy:
podobne płyty:
- HAIL OF BULLETS – III: The Rommel Chronicles
Wysoki poziom The Rack, ale w czym jest wysoki. Kompozycje średnie z ciekawymi fragmentami, produkcja kulawa, wykonanie kulawe, słychać że chłopaki nie potrafią specjalnie grać. Bębny i bass tragedia. Jest klimat, tego nie można odmowić ale tylko to. Na drugiej plycie było już duzo lepiej, kompozycyjnie i produkcyjnie. Obecny Asphyx rozstawia po kątach pierwsze produkcje. Wiadomo inne czasy, inne podejście, inny sklad i kompozytor. Lubie stare Asphyx przez sentyment, jednak wysokiego poziomu tam nie ma kompletnie.
OdpowiedzUsuńJest jakaś taka dziwna prawidlowość wśród fanów nie tylko metalu, że pierwsze LP lub 2 czy 3 pierwsze a dalej to zespoły powinny się rozwiązać. Ale właśnie dalsze materiały często są lepiej dopracowane, lepiej zagrane i wyprodukowane. Nie ma tego garażowego posmaku amatorki i nieumiejętności komponowania. Zespół dojrzewa, wyrabia się, jest bardziej świadomy tego co robi. Oczywiście nie w każdym przypadku, ale w wiekszości.
OdpowiedzUsuń