Gęste blasty, pokręcone aranżacje, zróżnicowane wokale i krystalicznie czysta produkcja… A nie, miało być o Obituary. O je-de-na-stej płycie Obituary – co już samo w sobie powinno wystarczyć za recenzję każdemu, kto miał styczność z Amerykanami więcej niż raz, a już zwłaszcza od momentu, kiedy wrócili do aktywnego grania. Oczywiście trafili się i tacy, którzy w długiej, przeciągniętej COVIDem przerwie upatrywali okazji do małej rewolucji, odświeżenia stylu, jednak… Rzeczywistość jest taka, że Dying Of Everything ze względu na znajome tematy i nie tak znowu równy poziom niczego w dorobku zespołu ani tym bardziej w moim życiu nie zmienił.
Bez owijania w bawełnę, już na wstępie muszę zaznaczyć, że Dying Of Everything jest materiałem odczuwalnie słabszym od „Obituary”, choć zaczyna się nadspodziewanie obiecującym akcentem, bo „Barely Alive” to jeden z najszybszych i najbardziej agresywnych kawałków, jakie Amerykanie kiedykolwiek stworzyli. Taka gęsta, zagrana z pasją sieczka w wykonaniu Obituary robi naprawdę duże wrażenie, więc niezwykle mnie cieszy, że znajduje kontynuację (z różnym natężeniem) jeszcze w „Dying Of Everything” (przepiękne wyziewne rzygnięcia jak za starych dobrych czasów!), „Weaponize The Hate” i „Torn Apart”, które obok ołpenera zaliczyłbym do najciekawszych na płycie. Nie chcę w ten sposób sugerować, że Obituary na starość stali się sprinterami, ale na obecnym etapie to właśnie w szybkich tempach wypadają najkorzystniej.
Z pozostałymi utworami jest już różnie. Stylistycznie stanowią wypadkową tego, co Obituary grają przynajmniej od dekady z tym, co niekoniecznie wszystkim pasowało na „World Demise” i „Back From The Dead”, zatem w ogólnym sensie brzmią znajomo, jednak ich poziom jest hmm… średnio-średni, choć z pewnymi przebłyskami. Na pewno całkiem nieźle spisują się „The Wrong Time” i „By The Dawn”, bo pomimo wolniejszego tempa i bujanych rytmów także ich słucha się z przyjemnością. Teoretycznie nie mógłbym się jakoś bardzo przyczepić do „My Will To Live”, „War” (jest tu kilka smyrnięć akustyka, a poza tym zespół nie potrafi w sample…), „Without A Conscience” i „Be Warned” (tu wpadają niemal w doom) jako takich typowo-typowych obitkowych numerów, gdyby nie to, że zostały zbyt mocno przeciągnięte (po 2-3 minuty), a przez to stały się rozlazłe i monotonne. Ponadto ich rozmieszczenie w strategicznych punktach Dying Of Everything — prawie-początek, środek, koniec — sprawia, że album traci na dynamice, zaś do kolejnych przesłuchań trzeba się trochę zmuszać.
Brzmienie Dying Of Everything należy do gatunku tych, do których trzeba się przyzwyczaić, bo przy pierwszym kontakcie na pewno nie zachwyca. Ogólnie jest dość bliskie temu, jakie znamy z ostatnich koncertówek, a zatem z jednej strony wypada dość surowo i naturalnie, a z drugiej brakuje mu głębi i takiego naprawdę profesjonalnego wykończenia. Rozumiem, że ten produkcyjny minimalizm wynika z samodzielności, przyzwyczajeń z sali prób (puszki i butelki walające się pod nogami…) i jest osiągnięty w pełni świadomie, ja jednak tęsknię za efektami współpracy z Markiem Pratorem. Krótko – także pod względem brzmienia „Obituary” wypada okazalej.
Choć w dyskografii Obituary nie brakuje płyt lepszych od Dying Of Everything, to jeszcze nie powód, żeby załamywać ręce nad zawartością tego albumu, bo przynosi on kilka odświeżających numerów, które powinny na stałe trafić do setu zespołu. „Barely Alive”, „Torn Apart” czy numer tytułowy mają dostatecznie duży potencjał, by rozruszać zramolałą publikę, a i zespół przy takim napieprzaniu ma szansę poczuć się nieco młodziej.
ocena: 7/10
demo
oficjalna strona: www.obituary.cc
inne płyty tego wykonawcy:
wysoka ocena, ale niezasłużenie. Klasyczne, stare albumy - wszystkie lubię. Frozen in Time - szczerze mi się podobał, brzmiało to świeżo (zasługa Pratora). Xecutioner's Return - spoko, fajny album. Darkest Day - parę zajebistych tracków, trochę nudy, ale jeszcze jeszcze. Inked in Blood - dwa dobre numery, reszta przeciętna. Obituary - nic z tego albumu nie pamiętam. Dying Of Everything - żenada. Jak usłyszałem "Wrong Time" to się wręcz załamałem. Przykro jest trochę na to patrzeć, bo kiedyś to jednak czekałem z wypiekami na twarzy na nowe Obi...
OdpowiedzUsuńZespołowi ewidentnie szkodzi brak Westa i Watkinsa. Jeden był za długo w ciupie i z problemami narkotykowymi, drugi ich zdradził dla Gorgorotha i umarł.
mutant
Srowid gówniana recenzja,nie uwzględniłeś dzieła Mariusza Lewandowskiego i choćby to oznacza żeś lamer.
OdpowiedzUsuńObituary to slowly we rot i cause of death. The end complete to juz była bieda i tak jest do dzis. Sprawdzam każdą nową z ciekawości, Już nigdy nie będzie tego czegoś, co było na 2 pierwszych płytach. Ale trzeba się utrzymać, także rozumiem nagrywanie kolejnych gniotów.
OdpowiedzUsuńto jest OBITUARY, w sumie bez Westa ale i tak Murphy go rozgniatał jakimkolwiek dzwiękiem. Taki klimat, ta zgnilizna itp. https://www.youtube.com/watch?v=UTsKWvMnwr0
OdpowiedzUsuńNajlepsza była Cause of Death ,reszta nudna
OdpowiedzUsuń