Polak-Węgier – dwa bratanki. Do Metalu i do szklanki.
Ta skądinąd sympatyczna kapela zapewne raczej nie będzie nikomu tutaj znana, nawet najbardziej oddanym fanatykom starego Death Metalu, grzebiących po śmietnikach w poszukiwaniu diamentu. Również wśród samych Węgrów mało kto by ich tam kojarzył, w porównaniu do Necropsia, Extreme Deformity, Subject, czy Unfit Ass. Naród węgierski ma dość specyficzny styl, gdyż słychać pewne ukształtowanie historyczne w ich dźwiękach. Czyli – z jednej strony, ciągnie ich w kierunku Grindcore, ale takiego bardziej brzmieniowego, niż typowo stylistycznego, nie inaczej jak w Czechach (Garbage Disposal), czy przede wszystkim w byłym partnerze królewskim – Austrii (Pungent Stench), a z drugiej strony, mającą nieco uliczne brzmienie, podobnie jak u swego sąsiada w Rumunii.
Intense Agonizing tworzy wypadkową obu namiętności i przede wszystkim stara się być w pierwszej kolejności uczciwą kapelą ekstremalną, próbując wyważyć eksperymentowanie z formułą do minimum (polecam przesłuchać „Smile of a Mask”). Co prawda, omawiany album wypada również na rok, w którym Sepultura / Napalm Death, poszli w pełni w kierunku alternatywnym i takowe właśnie podobne ciągotki można tu zauważyć, ale uspokajam, że podstawowym daniem jest szybki, maniakalny, blastujący Death Metal ze szczyptą koncertowej, Punkowej niechlujności i piekielnym, mocno zajeżdżającym alkoholem, wyziewem z gardła (serio, nie przystawiajcie głowy do głośników bo się upijecie).
Mimo pomysłowości i unikania sztampy i tak ostatecznie dostajemy tylko i aż przeciętny album, który choć ma swój wyrazisty charakter, to też niespecjalnie wybija się ponad przeciętność jeśli chodzi o riffy, czy różnorodność kompozycji. Dostajemy strzał w ryj, punkt za punktem, cios za ciosem, gdzie nikt się nie ogląda za siebie i mimo kilku jasnych punktów (np. „I'm a Vanishing Type of Animal”, „Human Spirit Lightened of Burden”, „Our Becoming Unintelligent by the World”), całościowo trąci nieco monotonią. Co prawda, są ludzie, którzy tylko tego oczekują od Metalu, ale ja lubię, jak zespół stara się tworzyć dzieła absolutne – już taki ze mnie cham niezbuntowany.
Nie mam jednak większych uwag i jest to dobra pamiątka czasów minionych i była ewidentnie tworzona przez młodych gniewnych, którzy po prostu kochali taką muzykę – a to jest największa determinanta wpływająca na przyjemność ze słuchania płyty. To nie ma prawa zrobić wam rewolucji umysłowej (mimo iż zespół naprawdę stara się być ciekawy), ale jak najbardziej jest w stanie umilić wam czas, a nawet się mocno spodobać. Zresztą, niech stracę, dam im 0,5 pkt więcej, bo to takie właśnie niepozorne płyty, sprawiają że człowiek z lubością grzebie w wykopaliskach. Jeszcze nie platyna, nie diament, ale jakieś złoto już jest.
ocena: 7/10
mutant