Ręka, noga, mózg na ścianie – właśnie tak wygląda debiutancki album Broken Hope. Jednak w przeciwieństwie do popularnej rymowanki, materiał Amerykanów dość średnio trzyma się kupy, brakuje mu polotu i zwyczajnie nie bawi. W momencie premiery ten krążek nie wzbudził wielkiego entuzjazmu i szybko o nim zapomniano, natomiast obecnie niektórzy — z niepojętych dla mnie przyczyn — robią z niego klasyk, legendę i jeden z kamieni milowych brutalnego death metalu.
Swamped In Gore to trzy kwadranse prostego i raczej topornego grania, z którego nic konkretnego tak naprawdę nie wynika, a już na pewno nic wartego zapamiętania. Zespół nie potrafi się zdecydować, w jakim pójść kierunku, więc co kilka chwil przeskakuje z jednego stylu na drugi, zapominając przy tym o pozorach konsekwencji czy wewnętrznej spójności. Raz chcą być jak Cannibal Corpse czy Suffocation, po chwili nachodzi ich na Obituary, by za chwilę nawalać pod Terrorizer i Napalm Death. Oczywiście te wszystkie wpływy są jak najbardziej do pogodzenia i przekucia w coś fajnego, jednak nie dla Broken Hope, ich to przerosło. Im dłuższe utwory, tym więcej w nich zbędnych i nieprzystających do siebie elementów.
Na mnie najlepsze wrażenie robią te fragmenty, kiedy zespół blastuje na grindową modłę, bo to jedyne momenty na Swamped In Gore, kiedy pojawia się jakaś energia, coś zaczyna się dziać i nawet słychać pewien potencjał, choć trzeba uczciwie przyznać, że riffom brakuje ostatecznego szlifu, a wokale wypadają tak se (przy takich szybkościach Joe Ptacek nie wyrabia). W każdym razie jestem skłonny napisać, że „Incinerated”, „Gorehog” i „Dismembered Carcass” — czyli najkrótsze numery na płycie — jakoś dają radę. Znacznie gorzej Broken Hope radzą sobie z graniem w średnich tempach, zaś w wolnych – w ogóle. Amerykanie kompletnie nie wiedzą, co ze sobą zrobić, brakuje im pomysłów na jakiekolwiek urozmaicenia, więc ograniczają się mielenia prostych, monotonnych i koniec końców potwornie nudnych riffów, którym towarzyszy oszczędne klepanie perkmana.
W kontekście Swamped In Gore często powtarza się, że to pierwszy deathmetalowy album nagrany w pełni cyfrowo… No cóż, ktoś musiał być pierwszy, padło na Broken Hope, jednak warto się zastanowić, czy to brzmienie jest powodem do chwały? Jak dla mnie mamy tu do czynienia z dość przeciętną, przesadnie sterylną i niewybijającą się produkcją. Przeciętną także ze względu na to, że w muzyce nie ma w zasadzie niczego, co należałoby uwypuklić, za to jest mnóstwo rzeczy, które wypadałoby zamaskować. Dlatego jeśli macie słabość do starego amerykańskiego death metalu, to rozejrzyjcie się za czymś innym.
ocena: 5,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/brokenhopeofficial
inne płyty tego wykonawcy:
może i kiepskie, ale jakby wyszła re-edycja, to bym się ślinił i w te pędy zdobył
OdpowiedzUsuńEeeeee.... Przecież jest reedycja.... nawet kilka
OdpowiedzUsuń