17 sierpnia 2024

Deicide – Banished By Sin [2024]

Deicide - Banished By Sin recenzja reviewKiedyś w końcu trzeba się pogodzić z tym, że w pewnym wieku pewne rzeczy przychodzą z pewnym trudem… Ot, choćby tworzenie i nagrywanie kolejnych płyt. Szczególnie gdy ma się ich w dorobku już kilkanaście, w tym parę takich, które od momentu premiery należą do ścisłego kanonu… Zmierzam do tego, że Deicide na stare lata wytracili impet i mają odczuwalny problem z kreatywnością, czego dowodem jest wydany po sześcioletniej przerwie Banished By Sin. Te lata oczekiwania nie byłyby niczym strasznym, gdyby tylko zostały wynagrodzone fanom dopracowanym i chłoszczącym po dupsku materiałem… A nowy album Amerykanów… cóż, może i jest dopracowany, ale z chłostaniem po dupie ma za dużo wspólnego.

Trzynasta płyta Deicide w oczywisty sposób różni się od poprzednich, choć zawiera także wiele charakterystycznych / znajomych / klasycznych elementów, które przesądzają o rozpoznawalnym stylu zespołu, a przynajmniej o tym, który utrzymuje się od „To Hell With God”. O rewolucji nie ma zatem mowy, o ewolucji niestety również, już raczej o regresie w stosunku do bardzo dobrego „Overtures Of Blasphemy”, bo spadek formy Amerykanów jest aż nadto wyraźny. Banished By Sin jest materiałem nieprzesadnie ekstremalnym, utrzymanym głównie w średnich tempach, wypchanym całym mnóstwem pozbawionych wyrazistości thrash’owych riffów oraz — dla przeciwwagi — efektownych solówek.

Słucha się tego przyzwoicie, może i z jakąś tam przyjemnością, ale… niewiele z tej płyty zostaje w głowie. Są tu naprawdę klawe fragmenty (wyborna trzepanka na zakończenie „The Light Defeated”, podjazdy pod „Once Upon The Cross” w „Bury Tthe Cross… With Your Christ” i „Ritual Defied”) i kilka mniej typowych rozwiązań, które potrafią na chwilę ucieszyć, jednak przeważają i ton całości nadają motywy i patenty wtórne, rozwodnione i pozbawione polotu, nijak nieprzystające do klasy i dorobku zespołu. Nawet wokale Bentona nie siedzą w muzyce tak dobrze, jak na poprzedniej płycie. Co znamienne, choć Banished By Sin miejscami jest dość melodyjna — albo sprawia takie wrażenie — to wcale nie jest chwytliwa. Nie ma tu ani jednego utworu, co do którego mógłbym prorokować, że zostanie hitem. Chyba do podobnego wniosku doszli sami Deicide (albo wydawca), bo ponadprzeciętna ilość singli śmierdzi mi próbą stworzenia przeboju metodą reminiscencji.

Czepianie się brzmienia kolejnych płyt Deicide to od lat już taka moja tradycja, więc i tym razem sobie nie odpuszczę. Banished By Sin zajmowali się bardzo doświadczeni i poważani w środowisku fachowcy, którzy w dodatku ponoć idealnie zrozumieli i wypełnili wizje Bentona… Wychodzi na to, że ja tych wizji ni w ząb nie kumam, bo w mojej opinii produkcja albumu nie dorównuje nawet „Insineratehymn”. Selektywność selektywnością (mocno przebija się bas), ale całości, a już zwłaszcza gitarom, brakuje objętości, mięsa i brutalności. W przypadku perkusji do szału doprowadza mnie brzmienie blach – albo cykają (ride), albo szeleszczą (hi-hat). Przez takie zabiegi i tak już niezbyt rzeźnicza muzyka tylko straciła na mocy. Kurwa, czy to problem podpytać o telefon do Rutana i zrobić deathmetalową produkcję z prawdziwego zdarzenia?!

Dałem sobie kilka miesięcy na oswojenie się z Banished By Sin, na poznanie tej płyty i hmm… przekonanie się do niej. I cóż – albo to za mało czasu, albo nie ma się do czego przekonywać, bo dalej nie słyszę w tym materiale nic — no, może poza solówkami — co by sprawiało, że chce się do niego wracać. Świadomie czy nie, ocenę pewnie zawyżyłem.


ocena: 6,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/OfficialDeicide/

inne płyty tego wykonawcy:






Udostępnij:

4 komentarze:

  1. Zgadzam się z recką. 6/10 to sprawiedliwa ocena.

    OdpowiedzUsuń
  2. okładka ewidentnie robiona w AI i to jest dobry trop dlaczego jest to wszystko takie leniwe i robione od czapy, z dupy wręcz. zespół zauważył że wciąż istnieje, a już dawno nic nie wydali, to się zmusili do zrobienia czegokolwiek, byle co. Aż 3 klipy promują tą płytę, gdzie poprzednio nic nie promowało, bo nie musiało, samo się broniło. To wszystko brzmi jak szkic. zarys jakiś, i Deicide już miał coś takiego w dyskografii - ostatnia płyta, którą zrobili dla roadrunnera z końcówki lat 90, In Torment In Hell. Poza tym, co za chamska kalka riffów z Suicide Sacrifice, Caco Daemon, Once Upon the Cross, chyba że to miało być ironiczne i że nikt nie zauważy.

    Warto jednak PRZYPOMNIEĆ, że mimo iż jest to słaba płyta to poprzednie 3 oceniam wysoko, wszystkie na 8/10 i warte przesłuchania - ten blog się zresztą ze mną zgadza z tego co widzę.

    Panowie, co tu się kurde flak stało? Deicide bardzo rzadko odwala takie maniany, chyba że robią pod presją wytwórnii? Ale to jest pierwsza płyta dla ATOMIC FIRE (konkurencja dla Nuclear Blast), gdzie poprzedni album był dla Century Media. Co tu się odwaliło? Bo nie wierzę, że sam zespół był zadowolony z tego co zrobił, bo to brzmi wręcz jak autoironia, albo podłożenie świni komuś. Nie podejrzewałbym Deicide o trzepanie hajsu, ale coś tu mi się nie zgadza i pewnie się dowiemy za rok, co tu się stało. Jeśli następny album będzie wydany w tej samej wytwórnii, to prawdopodobnie coś się powaliło w głowie Glena.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Glen to chyba zawsze miał powalone w głowie hehe. Zmienili wytwórnie, musieli COŚ wydać i wydali. Beton zawsze marudził jak to nie lubi nagrywać nowych utworów, bo i tak fani chcą słuchać starych kawałków. To właśnie przypomina przypadek In Torment in Hell. Na szczęście nie jest tak tragicznie jak wtedy.

      Usuń