Oczekiwanie na piąty album Lost Soul przeciągało się już do tego stopnia, że można było zwątpić, czy Atlantis: The New Beginning w ogóle kiedykolwiek ukaże się w oficjalnym obiegu. Dla przypomnienia – nagrania rozpoczęto w 2013 roku… Ja wiem, że studyjna gehenna i paruletnie opóźnienia wydawnicze u polskich kapel to smutna reguła, z którą zmagają się nawet ci najlepsi, ale w przypadku Lost Soul to już, kurwa, woła o pomstę do czegoś Wielkiego, z Mackami i ukrytego pod dnem oceanów. Chwała zatem Przedwiecznym, że z pomocą Apostasy Records wyciągnęli zespół z witchinghourowskiego bagienka i zajęli się promocją nowej płyty. Najważniejsze w tym biznesowym szajsie jest to, że każdy zainteresowany za kilka eurasów może dostać Atlantis: The New Beginning w swoje łapska i zachwycać się nim do woli, bo to bezsprzecznie znakomity materiał.
Pal licho liryczny koncept — wszak o dziejach Atlantydy pisał już niejeden zespół, w tym kilka gównianych — zawartość muzyczna Atlantis: The New Beginning urywa dupę i dostarcza mnóstwa powodów do estetycznej podniety. Od początku do końca mamy tu do czynienia z albumem w rozpoznawalnym (momentami aż za bardzo – o czym za chwilę) stylu Lost Soul, choć wzbogaconym o nowe wpływy, doświadczenia i, za przeproszeniem, członków. Wśród tych nowości znajdziemy m.in. riffy i rytmy mocno zalatujące thrash’em (np. w „Ravines Of Rapture”) czy blackiem (najmocniej dają o sobie znać w „Vastitas Borealis” i „Unicornis”), które w takiej ilości przyjemnie urozmaicają całość i czynią krążek mniej jednolitym. O ile na „Immerse In Infinity” dominowała sieczka w okrutnych tempach, tak na Atlantis: The New Beginning częściej do głosu dochodzą zwolnienia i patenty wprowadzające więcej przestrzeni i podniosłego klimatu: skromne orkiestracje (które niesłusznie będą porównywane do Fleshgod Apocalypse) i partie chóralne (te z kolei, już słusznie, można odnieść do starego Nile). W każdym razie na brak atrakcji nie można narzekać, bo samych zagrywek powodujących opad kopary — i nie mam na myśli wyłącznie solówek — jest tu od groma.
Nowi ludzie w składzie spisują się bez zarzutów; nie tylko dobrze wywiązali się z powierzonych im przez wizjonera Lost Soul zadań, ale również dodali coś od siebie. Tu słowa uznania zwłaszcza dla Marka Gołasia, co do którego miałem najwięcej wątpliwości i znaków zapytania. Okazało się jednak, że chłop wymiata i ma zadatki na niezłego gitarowego przechuja. Rispekt! O Jacku Greckim mogę co najwyżej powtórzyć znane wszystkim truizmy – technicznie i kompozytorsko pozamiatał całą konkurencję, tworząc zestaw absolutnie przemyślanych i charakterystycznych utworów. No i przy okazji nagrał znacznie lepsze wokale niż ostatnio. Realizacja studyjna, zważywszy na ograniczone środki, trzyma dobry poziom (gary nie brzmią już tak sterylnie jak na „Immerse In Infinity”), choć na pewno nie można tu mówić o produkcyjnym topie. Owszem, jest w tym podziemny urok („Dechristianize” się kłania), ale niestety brakuje prawdziwej, popartej ojrasami potęgi, która do Lost Soul akurat bardzo pasuje.
Minusy… mnie najbardziej rzuciły się w uszy pojawiające się tu i ówdzie perkusyjne wzory, które żywcem przeniesiono z „Revival”, „Simulation” i przede wszystkim z „216”. Rozumiem, że to fajne bicie, ale można było zaproponować w jego miejsce coś świeżego.
Na koniec wspomnę jeszcze o czymś, co zwykle wyklinam, a tym razem dla odmiany szczerze polecam – bonusowe kawałki na wersji digipak. Dostajemy kwadrans pełnowartościowej jazdy, która od podstawowego programu płyty różni się tylko brakiem nawiązań do Atlantydy w tekstach, bo poziomem muzyki już nie. Spośród tej dodatkowej trójki wybija się zwłaszcza „Sonidos del Apocalipsis”, będący po prostu pokazem mistrzowskiej trzepanki – solo goni solo, a człowiek przestaje nadążać za pomysłami zespołu. Podsumowanie Atlantis: The New Beginning może być zatem tylko jedno, wszak rozpisuję się o najlepszym death metalowym krążku, jaki ukazał się w 2015 roku – kupować bez wahania!
ocena:
9,5/10
demo
oficjalny profil Facebook:
www.facebook.com/lost.soul.poland
inne płyty tego wykonawcy: