To było do przewidzenia, choć akurat w tym przypadku wolałbym się mylić. Nevermore nie podołali misji stworzenia albumu lepszego niż „This Godless Endeavor”. Nie byłoby jednak tragedii, gdyby The Obsidian Conspiracy był równie znakomity co poprzednik. Niestety, krążek także na tle pozostałych dokonań zespołu nie wypada zbyt okazale. Jaki wpływ na to miało rozmienianie się na drobne Loomisa i Dane’a na solowych płytach – tego nie wiem, ale faktem jest, że coś im po drodze — wszak upłynęło pięć długich lat od poprzednika — umknęło i efekt zespołowej pracy jest znacznie poniżej oczekiwań. Paradoksalnie na płycie znajduje się wiele naprawdę zajebistych, robiących wrażenie i przyspieszających puls fragmentów – wystarczy wymienić choćby te w „Moonrise (Through Mirrors Of Death)”, „And The Maiden Spoke”, „Without Morals”, „The Obsidian Conspiracy” i „She Comes In Colors” (tu jest najlepszy riff na płycie). Zalatują twórczym geniuszem? Ano tak, tylko główny problem polega na tym, że te najlepsze momenty nie przekładają się na zajebiste utwory (którymi przecież „This Godless Endeavor” był wypełniony), nie tworzą zwartej całości, istnieją w oderwaniu od siebie. Co innego słabsze patenty – tych jest zatrważająco dużo i — w przeciwieństwie do zajebistych — trzymają się mocno w kupie i scalają w pełnych, nieprzekonujących numerach. Przykro to pisać, ale Nevermore na The Obsidian Conspiracy nie potrafi utrzymać odpowiedniego napięcia nie tylko przez 50 minut albumu, ale i w obrębie jednego kawałka – i to nawet abstrahując od takiego „Emptiness Unobstructed” czy „The Blue Marble And The New Soul”, które są zwyczajnie płaskie, nijakie i wręcz denerwujące. Cudów nie pokazał również Warrel, bo jego partie są zaledwie poprawne, a przynajmniej w połowie z nich nie słychać energii i zaangażowania. Nie jest dobrze, oj nie! Oby się szybko zrehabilitowali, bo inaczej The Obsidian Conspiracy może się okazać dla Nevermore brzózką, przez którą z hukiem jebną o glebę.
ocena: 6/10
demo
inne płyty tego wykonawcy: