Cztery lata temu Behemoth odfajkował płytę numer dziesięć, następnie odtrąbił (zasłużony) komercyjny sukces, a dzięki temu… mógł wrzucić na luz. To słychać na I Loved You At Your Darkest, który jest najbardziej stonowanym krążkiem w historii zespołu. Wprawdzie Nergal próbuje nadrobić ubytki w ekstremalności muzyki jakąś wyjątkowo bluźnierczą otoczką, ale powiedzmy sobie szczerze – więcej w tym elementów humorystycznych (choćby stylizacja zdjęć – kulturoznawcy będą mieli radochę) aniżeli szokujących – przynajmniej trzeźwo myślącego człowieka. Do oprawy jeszcze wrócę, a na razie pochylę się nad zawartością stricte muzyczną. Pod tym względem płyta prezentuje się naprawdę nieźle, jednak na pewno nie robi tak dużego wrażenia jak „The Satanist”, choć kontynuuje większość zapoczątkowanych wówczas wątków. Oznacza to jeszcze mocniejszą synergię oszczędnego w techniczne ozdobniki blackowego nawalania z klimatami sakralnymi w estetyce wschodniego obrządku. Oprócz tego, także w ramach lajtowizny, mamy tu więcej wpływów klasycznego rocka – czy to w spokojnych riffach czy solówkach zagranych z charakterystycznym feelingiem. Wszystko to zebrane do kupy sprawia, że I Loved You At Your Darkest jest materiałem łatwym i dość przyjemnym w odbiorze, mimo iż niekiedy nieco się rozjeżdża w skrajnych elementach. Stąd też obok bardzo udanych „God = Dog”, „Rom 5:8” czy „Bartzabel” (ten bym nawet wskazał jako najlepszy w zestawie) trafia się „Sabbath Mater”, w którym mamy kumulację nietrafionych pomysłów z tragicznymi chóralnymi zaśpiewami w refrenie na czele. Na szczęście dla Behemoth większa część albumu to utwory bardzo rzetelnie skomponowane – może i bez wodotrysków i wielu szczególnie zapadających w pamięć fragmentów, ale w sam raz na kilka(naście) uważniejszych przesłuchań. Trochę to mało? Ano tak, bo odnoszę wrażenie, że nowe kawałki tak „na sucho” nie są w stanie w pełni przekazać wszystkiego, co Nergalowi chodziło po głowie, że zaplanowano je na coś więcej. I tu wracam do oprawy – w muzyce pojawiają się miejsca, które bez obrazu wydają się niekompletne, które aż proszą się o uzupełnienie odpowiednio sugestywną wizualizacją. Przeciętny zjadacz chleba, znający zespół głównie z jutjuba, pewnie nie zwróci na to uwagi, bo wszystko ma podane na tacy, ale dla bardziej wymagających odbiorców, którzy lubią pobyć z płytą sam na sam, może to być pewien problem. Behemoth na własne życzenie stał się tworem wielowymiarowym; oddziałuje różnymi kanałami na różne zmysły i to jest nawet w porządku, tylko czy przypadkiem muzyka nie zaczyna na tym tracić? I Loved You At Your Darkest zdradza takie symptomy…
ocena: 7,5/10
demo
oficjalna strona: www.behemoth.pl
inne płyty tego wykonawcy: