Strzeżcie się posłowie, poślinki i inni poślinieni spece od przeciwdziałania ateizacji Polski, albowiem oto pojawił się „Szatanista” sprokurowany przez niecną bandę rogatych diabolistów, których przywódcę za samo istnienie powinno się ciągać po sądach jak mokrą szmatę. Jak na demokratyczny kraj przystało, do kurwy nędzy! Żarty na bok, zjebusów pozostawmy z ich schorzeniami i zajmijmy się najmłodszym dzieckiem Nergala i spółki, bo od czasu bestsellerowego „Evangelion” Behemoth zmienił się bardzo (choć nic nie stracił ze swojej tożsamości), więc trzeba się do tego jakoś ustosunkować. Żeby uniknąć niedomówień już na początku wam oznajmiam – zmienił się na lepsze! Tym mnie cholernie zaskoczyli, bo byłem przekonany, że po wielkim sukcesie poprzednika już na dobre oddadzą się graniu muzyki wypieszczonej technicznie i nudnej zarazem, dla niepoznaki zmieniając jedynie fatałaszki. I jak nie przekonuje mnie nowy image, nie rusza premierowy teledysk, a gadki o uduchowieniu chowam głęboko między pośladami, tak samej płyty słucham bardzo chętnie, nawet mimo tego, iż stylistycznie dryfuje w niespodziewanym, a nielubianym przeze mnie kierunku. The Satanist zawiera bowiem najwięcej blackowych pierwiastków od czasu kapitalnej „Satanica”, a niektóre partie feelingiem i klimatem nawiązują nawet do hiciorskiego „Pure Evil And Hate” sprzed… dwudziestu lat. Albo weźmy taki, nota bene chyba najlepszy na krążku, „O Father O Satan O Sun!” – kilka dźwięków dodać, kilka wyrzucić, kilka pozamieniać miejscami i co otrzymujemy – „Twilight Of The Gods”, hehe. Do tego co trzecie słowo to „Szatan”… Nie chcę przez to powiedzieć, że płyta muzycznie ugrzęzła w prymitywnym oldskulu, bo tak oczywiście nie jest, ale kolejne utwory uwalniają spore pokłady takiej fajnej pierwotnej melodyki i nieco lunatycznej agresji, którymi przecież charakteryzowały się klasyczne płyty z pogranicza black, death i thrash metalu. Żywioł, oczywiście nie taki młodzieńczy i beztroski, ale jednak żywioł – to coś, co udanie odświeżyło oblicze Behemotha i co w połączeniu z oszczędniejszą, mniej efekciarską produkcją przełożyło się na dynamicznie, dość naturalnie i prawie ordynarnie (bas…) brzmiący materiał. No i w końcu mamy tu niezły zestaw naprawdę udanych utworów, spośród których obok podniosłego „O Father O Satan O Sun!” należy zwrócić uwagę na mega chwytliwy „Ora Pro Nobis Lucifer”, wybuchowy „In The Absence Ov Light”, dość nastrojowy „tytułowiec” czy — jak to celnie sugeruje tytuł — szaleńczy „Furor Divinus”. Zapychaczy i jakichś irytujących mielizn brak, więc krążka słucha się bez znudzenia, a tego o poprzednim akurat nie mogłem powiedzieć. The Satanist jest albumem znacznie ciekawszy od „Evangelion”, bardziej niż to sugeruje ocena, ale to już moja wina – poprzednią płytę potraktowałem zbyt łagodnie.
ocena: 8,5/10
demo
oficjalna strona: www.behemoth.pl
inne płyty tego wykonawcy:
behemocz? nie dziękuję
OdpowiedzUsuń