Przez wielu uważany za pierwszy porządny album Blindów, album, na którym w pełni rozwinął się ich niesamowity, unikalny styl znany z późniejszych dokonań. Blind Guardian w wersji 2.0. Gdzieś pomiędzy „Tales from the Twilight World” a Somewhere Far Beyond chłopaki zredukowali bieg i nieco odpuścili gaz. Zrobili też jednak coś, czym pokazali, że mają jaja i charakter – przesiedli się z motoru z przyczepką do samochodu. W biegu. To prawda – zwolnili trochę, ale w żadnym wypadku nie można tego uznać za wadę. Wręcz przeciwnie – odpuszczenie sobie wyszło chłopakom na dobre, bo granie na czas ma swoje granice, a granie na jakość kompozycji – nie. Na „Tales From The Twilight World” słychać jeszcze ów dziki pęd na dwóch kółkach (trzech, w sumie), wiatr we włosach i czuć komary na zębach. Somewhere Far Beyond to zupełnie nowa jakość, nic nie pozostawiono przypadkowi: bite 43 minuty artyzmu na najwyższym poziomie, a wszystko starannie dopasowane, zgrane i zagrane. I wciąż kopiące. Każdy, kto choć trochę orientuje się w twórczości Bardów, po jednym spojrzeniu na tracklistę, rozpozna po kolei każdy utwór. Tu nie ma kawałków mniej znanych albo gorszych, wszystkie są równie wyczesane i osłuchane. Wstęp do „Time What Is Time” pobrzmiewa echami „…and Justice for All” i „One”, drugi na płycie „Journey Through the Dark”, podobnie jak „The Quest for Tanelorn” oraz „Ashes to Ashes”, to ukłon w stronę wcześniejszych albumów, przy czym „Quest” jest bardziej niż pozostałe melodyjny i epicki, zaś „Ashes” – thrashowy. Prawdziwą perełką, choć balladą, jest „Black Chamber”. Kto potrafi lepiej zagospodarować minutę, niech pierwszy rzuci we mnie kamieniem ;]. „Theatre of Pain” utrzymuje wolniejsze tempo poprzedniego utworu, jego świetność można dostrzec jednak w melodiach i nieprzeciętnych wokalizach Hansiego. „The Bard’s Song – In the Forest” – tego naprawdę nie zamierzam komentować, bo byłoby to bluźnierstwo. „The Bard’s Song – The Hobbit” to mocniejsza wariacja na temat poprzedniego dzieła, okraszona ciekawymi melodiami i aranżacjami. „The Piper’s Calling” trwa minutę i grany jest tylko na szkockich dudach (tak barany, dudach, kobza to instrument strunowy). Album kończy się selftajtlem, który — jak na takowy przystało — podsumowuje całość i zbiera w jednym miejscu najlepsze patenty i pomysły. Dorzuca też trochę marszowych rytmów zahaczających lekko o ścieżki filmowe (coś w klimatach „Nieśmiertelnego”) i raz jeszcze raczy Szkocj(k)ą. Zakończenie bardzo wytrawne i z klasą.
ocena: 9,5/10
deaf
oficjalna strona: www.blind-guardian.com
inne płyty tego wykonawcy:
podobne płyty:
- SAVAGE CIRCUS – Dreamland Manor