Wypuszczając „A Twist In The Myth” Blindzi doszli do skraju przepaści, natomiast wraz z wydaniem At The Edge Of Time zrobili krok do przodu. Dobrze chociaż, że owej przepaści było niewiele, bo nie więcej niż — nie przymierzając — dołek z gównem. Taka bowiem jest prawda, że najnowszy krążek Niemców jest kontynuacją i rozwinięciem pomysłów z poprzedniego wydawnictwa, a tamto — choć przyjemne w odbiorze i całkiem miodne — miało pewien odchył w stronę lajtowości. Ma to swój urok, kiedy nad muzą nie trzeba za bardzo móżdżyć, ale bez przesady. Optymalna dawka lekkości była właśnie na „A Twist In The Myth”, najnowszy krążek jest natomiast zdecydowanie przegięty, to znaczy niedojebany – że tak to ujmę. Nie wiem, czy ludzie dziś tacy zdebilowaciali (czy może zniewieściali), że trzeba im taką prostotą jechać, ale jak dla mnie, to szału nie ma. Tragedii też nie, bo to jednak wciąż Blindzi i poniżej pewnego poziomu nie schodzą, ale powiem wprost – zaciągnęli się z lekka mułem. Nie jestem w stanie w pełni radować się muzyką, która jest prostawa jak — sorry za porównanie — popowe wypociny herr Wiśniewskiego. A jeszcze ta, rozdmuchana niczym nagonka na dopalacze (swoją drogą niezły temat zastępczy), oprawa symfoniczna. Panowie, do kurwy nędzy, opanujcie się! Jesteście tak wyśmienitymi instrumentalistami, a połowę kawałków zagłuszają orkiestrowe pitu-pitu i partie smyczkowe. Zrozumiałe więc, że grać się nie chce i — siłą rzeczy — muzyka się upraszcza. I takie niestety jest pierwsze, drugie, trzecie, a nawet dziesiąte wrażenie z przesłuchań. Trzeba się bardzo mocno wysilić, by pod tą warstwą mdławego pitolenia odnaleźć typowo Blindowe, a więc solidne, granie. Obawiam się nawet, iż niekiedy jest to wręcz niewykonalne, bowiem kawałek (taki np. „Tanelorn (Into the Void)”) od początku do końca kuleje. Jest Blindowy — to fakt — ale brakuje mu jaj. Żeby jednak oddać cesarzowi, co cesarskie, muszę powiedzieć, że mimo dość krytycznej oceny (co zresztą widać powyżej) album ma swoje momenty (nawet niemało), a jeśli się przywyknie do wspomnianych zmian, można się złapać na podśpiewywaniu refrenów. Sęk w tym właśnie, że trzeba się polubić z nowym imidżem Niemców. Jeśli ktoś gustuje w większej pałerowatości, to możne nawet uznać At The Edge Of Time za album fenomenalny, ja tam jednak wolę, gdy jest więcej kombinowania i nietuzinkowości i stąd pewnie tyle narzekań. Ma bowiem człowiek ochotę na powtórkę z „Nightfall In Middle-Earth” albo „Nocy w Operze”. Nie tym razem jednak… może następnym. I tego się będę trzymał. Tymczasem zaledwie dobrze.
ocena: 7/10
deaf
oficjalna strona: www.blind-guardian.com
inne płyty tego wykonawcy: