Nigdy nie byłem fanem Benighted. Nie zostanę nim także teraz, po lekturze najnowszego krążka zatytułowanego "Carnivore Sublime". Siódmy longplej w karierze francuskiego kwintetu nie zwilża mnie, nie robi sieczki z mózgu, nie rozpierdala na łopatki, nie porywa, ani nie podnieca. Brzmi jak typowy przedstawiciel gatunku, nie proponuje niczego nowego, niczym nie zaskakuje. Owszem, jest brutalny, wściekły i gęsty jak babcina zupa, ale z wyjątkiem jednego, może dwóch kawałków – totalnie niezapamiętywalny. Kawałki mijają jeden za drugim, licznik pokazuje któreś naste przesłuchanie, a w głowie odbijają się echem jedynie pokwikiwania wokalisty. Nie postarali się muzycy o to, by w muzyce działo się coś więcej niż tylko soniczny rozpierdol i decybelowy armagedon. Basu jest jak na lekarstwo, kombinowania prawie wcale, koncept sprowadza się do robienia totalnej sieczki i nawet agresja wydaje się jakaś taka nieszczera. Dwadzieścia lat temu pewnie mógłbym się zlać z radości słysząc taką nawałnicę dźwięków, ale dziś nie czuję się przekonany. Faktem jest natomiast, że po którymś tam okrążeniu Carnivore Sublime zaczyna podobać się nieco bardziej; może to jednak wynikać z postępującego otępienia wywołanego muzyką oraz spowodowanego tym obniżenia własnych standardów, co w ogólnym rozrachunku oczywiście nie świadczy za dobrze o muzyce. Na dodatek, od czasu do czasu, wokalista — jak to ma w zwyczaju — ucieka się do zupełnie bezsensownych i totalnie z dupy pojękiwań i numetalowych zawodzeń. Muszę mu jednak zwrócić honor, bo razem z pałkerem są prawdziwymi perełkami wydawnictwa. Pozostawiając strunowców daleko w tyle, ci dwaj panowie robią co tylko w ich mocy, by dodać trochę barw raczej jednowymiarowej i przewidywalnej muzyce. Wokalista Julien Truchan ma w swoim repertuarze bodaj każdy rodzaj wydawania dźwięku przy pomocy własnych strun głosowych, a czasami, mam wrażenie, korzysta także z pomocy własnych jelit i żołądka dopieszczonych kebabem – tak głębokie i trzewne są bowiem jego wynurzenia. Drugi z panów — Kevin Foley — nakurwia za to jak cyborg – precyzyjnie, z werwą i cholernie intensywnie. Nie ma w jego grze za wiele finezji, ale mocy zdecydowanie tak. Także brzmienie jest niczego sobie, bo selektywne na tyle, by pozwolić wyłapać poszczególne dźwięki, jednak nie na tyle, by kłuło w uszy sztucznością, jest także dość naturalne i mięsiste. Wspomniane wcześniej utwory to „Noise” oraz „Experience Your Flesh” i, co jest oczywiste, są to najciekawsze kompozycje na krążku. Podsumowując, krążek dupy nie urywa w ogóle, gdyby nie poczucie rzetelności – zamiast na kilkunastu skończyłoby się na jednym przesłuchaniu i jedyną sytuacją, w której może się jakoś sprawdzać jest koncert. To jednak zdecydowanie za mało, by nawet pomyśleć o poleceniu tego albumu. Carnivore Sublime to po prostu średniak, niewyróżniający się niczym pan Kowalski. Nawet nie jestem pewien, czy podnieci na dłużej największych koneserów brutalnego death’u i grindcore’a.
ocena: 5,5/10
deaf
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/brutalbenighted