Ostatni album Morgoth nie cieszy się wśród fanów specjalną estymą, a zdecydowana większość uważa go za zwyczajne, niewarte splunięcia gówno. Nie zdziwiłbym się wcale, gdyby wielu spośród tych ludzi w ogóle Feel Sorry For The Fanatic nie słyszało, a wybitnie krytyczna ocena całości produkowana była tylko na podstawie bardzo nietypowej okładki, która z death metalem nie ma nic wspólnego. To ostatnie nawet jest na miejscu, bo i sam materiał również nie ma z tą muzyką punktów wspólnych, ale to akurat nie powinno dziwić nikogo, kto zaznajomił się z wcześniejszymi płytami Niemców. Morgoth poszli (pognali) do przodu z eksperymentami tak daleko, że wyszedł im z tego zmetalizowany rock z elektronicznymi/industrialnymi dodatkami i tylko majaczącymi w oddali pozostałościami po „Odium”. Ostro, prawda? Efekt tej całej ewolucji to… kopiące i przebojowe rockowe kawałki, których na płycie jest dziewięć. Jest jeszcze małe cuś – pod numerem czwartym kryje się techno sieka w stanie czystym, która jak dla mnie stanowi najsłabszy punkt programu (choć jest uzasadniona tytułem i od strony konceptu ma sens), ale też dowodzi ogromnej odwagi muzyków. Tak czy inaczej najlepiej to przepstrykać, bo zaraz po tym wynalazku — chyba dla równowagi i uspokojenia nerwów — umieszczono dwa zdecydowanie najlepsze kawałki na płycie: „Curiosity” i „Forgotten Days”. Na nich plusy się nie kończą, bo godne uwagi są chociażby „This Fantastic Decade”, „A New Start” czy „Last Laugh”. Ekstremy tu nie uświadczymy zupełnie, piosenki (dobre określenie) sączą się powoli i ogólnie jest cacy. Zabawne, że największą barierą przy przyswajaniu tej płyty okazał się dla mnie wokal Marc’a Grewe, który porzucił dzikie ryki na rzecz czegoś na kształt śpiewu. Z czasem i do tego się przyzwyczaiłem, przez co chętniej ten album odpalam. Fajna, choć momentami dziwna płyta.
ocena: 7/10
demo
oficjalna strona: www.morgoth-band.com
inne płyty tego wykonawcy:
Trochę się interesowałem historią tej płyty. Z tego co się dowiedziałem, wychodzi na to, że zespół poniekąd zrobił satyrę sceny metalowej. Sam tytuł jest jakby wskazówką, ale można również popatrzeć na tracklistę. "This Fantastic Decade", "Last Laugh", "Forgotten Days", "A New Start" są jak najbardziej prztyczkiem w nos w kierunku metali. Sama płyta jest stylistycznie porównywana do Killing Joke.
OdpowiedzUsuńOdnośnie utworu techno, nie przypadkowo nazywa się on "...and Its Amazing Consequences", zważywszy na to, że występuje po utworze o nazwie "Cash".
Pozostaje pytanie dlaczego zespół chciał zniszczyć swoją spuściznę i legendę?
Fragment wywiadu: "(...) This album was a totally uncompromising recording at a time when we all where totally fed up with death metal, touring and the pressure to satisfy audiences and record companies. (...) And what we did was a very personal and emotional album on which we processed a lot of very personal things going on in our lives. At this time we asked a lot of questions. (...)"
Swoją drogą, domyślam się, że za 20 lat Illud Divinum Insanus też będzie albumem bardzo niezrozumianym?
mutant
hellalujah:::
OdpowiedzUsuńNo Panie mutant, z tym IDI toś Pan pojechał :)
dodając
UsuńTo jest ich lustrzane odbicie, totalne przeciwieństwo. Na tej płycie nie ma nic z Morgoth.
Może faktycznie, to jest ich gest Kozakiewicza w stronę "sceny", "sezonowców" etc.
Ogólnie płyta posysa, nawet po ćwierć wieku, więc o IDI też jestem spokojny :D