Po wieeelu latach prób, podstępów i przedziwnych kombinacji Kam Lee dopiął swego – zaśpiewał na płycie z logo Massacre. Chwila to wiekopomna, ale trudno stwierdzić, czy komukolwiek, poza samym Kamem, naprawdę potrzebna. Poprzednią płytę, nagraną lata temu i w całkowicie innym składzie, wciągnąłem bez problemu i ani razu nie przyłapałem się na domysłach „jakby to brzmiało z Lee za mikrofonem”. Teraz natomiast mogę słuchać Resurgence i zastanawiać się, jakby to brzmiało z muzyką Massacre…
„Resurgence”, poza dość rozpoznawalnymi wokalami wspomnianego Kama Lee, może się pochwalić dobrą produkcją (co Swanö, to Swanö), bardzo ładną oprawą graficzną (co Benscoter, to Benscoter), interesującą tematyką większości tekstów (co Lovecraft, to Lovecraft) i klasowymi wokalistami występującymi tu w gościach (co Grewe i Ingram, to Grewe i Ingram). No i trzeba przyznać, że Nuclear Blast zrobili całkiem solidną promocję, bo o tej płycie dowiedział się chyba każdy. A co z muzyką? Jeśli „Back From Beyond” miała mało wspólnego z klasycznym debiutem, to Resurgence ma jeszcze mniej, co zresztą jest logiczne i zrozumiałe, biorąc pod uwagę, w jakim składzie powstał.
Na potrzeby Resurgence spod ziemi wyciągnięto — przypuszczalnie z pomocą speców z FBI — basistę Mike’a Bordersa, który zaliczył w Massacre demówki w 1986 roku, a teraz, jak niesprawiedliwie zakładam, służy za słupa, który ma dodatkowo usprawiedliwiać granie pod tą nazwą. Sekcję zamyka pochodzący z Norwegii Brynjar Helgetun, który od dłuższego czasu pogrywa sobie w różnych projektach z Kamem Lee i przede wszystkim Roggą Johanssonem, który robi tu za autora połowy materiału. Drugim gitarniakiem-piosenkopisarzem jest inny Szwed – Jonny Pettersson najbardziej znany z Wombbath i Syn:drom. Trzecim (!) gitarzystą, tym razem odpowiedzialnym już tylko za solówki, jest Anglik, Scott Fairfax, który na co dzień uprawia mielonkę w Memoriam. Taki, dość absurdalny, skład odpowiada za muzykę, która z rzadka nawiązuje do dziedzictwa Massacre, a to i tylko wtedy, kiedy któremuś z kompozytorów przypomni się, że „o kurwa, miało być po amerykańsku!”.
Johansson i Pettersson potrafią pisać kawałki, które są rzetelne i w swej stylistyce nieźle trzymają się kupy, ale doskonale słychać, że mogą je pisać — i piszą! — hurtowo: na autopilocie, bez głębszego zastanowienia, bazując jedynie na swoim doświadczeniu i przyzwyczajeniach. Stąd też Resurgence wypełnia dobrze zagrany i totalnie oklepany szwedzki death metal w wersji nieekstremalnej, którym część odbiorców może już zwyczajnie rzygać, zwłaszcza kiedy dobrze znają nazwisko „Johansson”. Nie czepiałbym się tej wtórności i przewidywalności, gdyby materiał zawierał jakieś haczyki i na dłużej osiadał w pamięci – tak jednak nie jest. W niczym nie pomagają ładne, melodyjne solówki, bo po prostu nie pasują do całości.
Szczerze przyznam, że po Resurgence spodziewałem się niewiele więcej, niż niewyszukanej jazdy na sentymentach. Te oczywiście występują — choćby dwa ostanie kawałki jawnie nawiązują w tekstach do czasów „From Beyond” — ale o dziwo wcale nie dominują. Kompozytorzy albumu nie tyle stworzyli swoją wizję muzyki Massacre, co stworzyli to, do czego przywykli. Mnie to nie rusza i nie wróżę temu projektowi szczególnie długiej żywotności – a nie mam nawet przekonania, czy oni się kiedykolwiek spotkali w tym składzie (wszak na zdjęciu grupowym ich posklejano). Cóż, najlepsze w Resurgence jest to, że dzięki niemu jeszcze mocniej doceniam debiut.
ocena: 5,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/MassacreFlorida
inne płyty tego wykonawcy:
zgadzam się z surową oceną, ale i tak dobrze że ten album istnieje. nawet jeśli tylko do słuchania w tle, to warto sobie puścić
OdpowiedzUsuń