5 grudnia 2012

Morbid Angel – Domination [1995]

Morbid Angel - Domination recenzja okładka review coverCzwarty krążek Morbidów, a pierwszy z Erikiem Rutanem jako drugim gitarzystą, przyniósł światu kilka niespodzianek. Różnie je co prawda interpretowano, więc obok głosów zachwytu pojawiły się także oskarżenia o zdradę pierwotnych ideałów, czy też popularne „danie dupy”. Oczywiście wszystko to zależy od humoru komentujących, ale mimo to wydaje mi się, że ciężko nie zauważyć progresywnego charakteru tej płyty. Sprawa pierwsza to rozwijane szybkości i ogólne tempo Domination. Pod tym względem album z pewnością nie należy do najbardziej ekstremalnych w dorobku grupy – dominują (sic!) średnie tempa, coraz częściej wpadające w miażdżące morbidowe zwolnienia; nie brakuje też i blastów. Dzięki takiemu zróżnicowaniu płyta stała się bardziej dynamiczna, co sprawia, że w ogóle nie nudzi. Kolejna kontrowersyjna sprawa to melodyjność Domination. Na pewno duża w tym zasługa Erika Rutana i jego dość znacznego udziału w komponowaniu materiału. Część riffów jest naprawdę bardzo melodyjna (ale nie za bardzo!) i przyjemnie uatrakcyjnia muzykę, choć ta straciła na brutalności – także przez niezbyt mocne brzmienie. O solówkach wspominać chyba nie wypada, bo albo są genialne, albo prawie genialne; wszystkie natomiast zwalają z nóg. Jedyna rzecz jaka mi tu nie pasuje to dwa numery „instrumentalne” — „Melting” i „Dreaming” — które są niczym innym, jak niepotrzebnymi „zapchajdziurami” i nie widzę najmniejszego sensu w ich umieszczaniu pośród tylu wspaniałości – zmarnowane 4 minuty, tyle można o nich powiedzieć. Łatwo przychodzi mi w tym przypadku wskazanie kilku ulubionych kawałków; będą to: absolutnie niesamowity „Dawn Of The Angry” (niejako odpowiednik „Rapture” z poprzedniej płyty – czyli ostro dojebany), porywający „Dominate”, mielący „Where The Slime Live”, wyziewny „This Means War” i eksperymentalny „Hatework”. Nie ma potrzeby wymieniać dalej, bo wyrecytuję wszystkie. Aby opisać czwarte oficjalne wydawnictwo Morbid Angel w sposób możliwie najprostszy wystarczy użyć trzech słów – znakomity death metal.


ocena: 9/10
demo
oficjalna strona: www.morbidangel.com

inne płyty tego wykonawcy:

podobne płyty:


Udostępnij:

2 grudnia 2012

Orphalis – Watchmaker Analogy [2011]

Orphalis - Watchmaker Analogy recenzja reviewByłaby z tego niezła płyta, gdyby tylko „objętościowo” wszystko się zgadzało. Niestety, to tylko skromne, zajawkowe 10 minut, ale za to materiału na tyle solidnego, że chce się do niego wracać. Watchmaker Analogy ukazuje Orphalis jako zespół niespecjalnie (czytać: w ogóle) nowatorski, jednak bardzo konkretny, drapieżny i perspektywiczny. Longpleja chłopaki już nagrali, więc może niebawem pojawi się okazja do zweryfikowania tych nadziei i szerszej prezentacji. Spośród młodych gniewnych Orphalis mają tę zaletę, że przy całym oddaniu kwestiom technicznym nie tracą nic z pierwotnej dzikości death metalu. Innymi słowy słychać, że często idą na żywioł i ważniejszy jest dla nich brutalny wypierd niż dłubanie w detalach. Brzmią przy tym dość niechlujnie w taki fajny intensywny sposób. Połączenie w muzyce wpływów Suffocation (struktury kawałków) z Hate Eternal czy Origin (osiągane prędkości) sprawdza się u nich bardzo dobrze, a pierwiastek chaosu w stylu Angelcorpse czy wczesnego Krisiun (solówki!) tylko potęguje pozytywne wrażenie i dodaje całości pikanterii. Poza tym, im bardziej na oślep grają, tym więcej przyjemności sprawia słuchanie tego hałasu. Jest git!


ocena: -
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/Orphalisband

inne płyty tego wykonawcy:

Udostępnij:

29 listopada 2012

Immortal – Damned In Black [2000]

Immortal - Damned In Black recenzja reviewSzósta, ostatnia dla Osmose, produkcja opętanych przez zimę Norwegów przynosi muzykę z pogranicza „Blizzard Beasts” i „At The Heart Of Winter”. Z „Śnieżnych potworków” pozostały niezłe galopadki, szorstkość i ogólna wściekłość, natomiast z „Serca zimy” dostajemy potężne brzmienie (ponownie Abyss), mistycyzm i lodowaty klimat. Mamy więc do czynienia z — być może wykalkulowaną — próbą pogodzenia/zadowolenia zwolenników stosunkowo różnych stylistyk, ale o dziwo jest to próba udana. Przez większość długości płytki — a trwa ona około 35 minut — czuć obecność konkretnego czadu. Zespół się nie opieprza, grzejąc solidnie i agresywnie, choć bez popadania w ataki totalnej furii. Sieczka jest niczego sobie, tylko zagrano ją z innym feelingiem niż na poprzednich krążkach – takim bardziej death-thrashowym niż czysto blackowym. Zmiana niby niewielka, a jednak wyczuwalna. Pojawiające się tu i ówdzie zwolnienia (nie mylić z całościowo wolniejszymi numerami, jak np. „Against The Tide (In The Arctic World)”) wraz z masywnym dźwiękiem podkreślają ciężar i potęgę całości. Abbath uprościł nieco muzykę, przez co stała się bardziej bezpośrednia, ale i odrobinę mniej chwytliwa. Melodie ostały się chociażby w dość zgrabnych (jak na Immortal) solówkach. Na Damned In Black jest więcej miejsca na szybkości, więc i w grze Horgh’a słychać więcej nagłych i niespodziewanych zerwań, w których wybija szaleńcze tempa. Jednak trzeba przy tym zaznaczyć, że album nie jest aż tak naładowany napierdolem jak cudowny „Blizzard Beasts”. Do moich ulubionych numerów zaliczyłbym bez wahania „Wrath From Above”, „My Dimension” i „In Our Mistic Visions Blest” – głównie dlatego, że właśnie takimi dopierdami maniak ekstremy żyje. Nie znaczy jednak, że pozostałe wałki są do przysłowiowej dupy; są porządne i świetne prezentują takie ździebko bardziej pierwotne (ale nie do przesady!) oblicze grupy. Jestem pewien, że Damned In Black przypadnie większości fanów do gustu. Jeśli kogoś kręci takie granie, to biegiem do sklepu.


ocena: 9/10
demo
oficjalna strona: www.immortalofficial.com

inne płyty tego wykonawcy:

Udostępnij:

26 listopada 2012

Infalling – Path Of Desolation [2012]

Infalling - Path Of Desolation recenzja okładka review coverUhuhu, jacy oni gniewni, buntowniczy i amerykańscy… Systemie drżyj, bo oto Infalling rusza do boju w nastrojach takich, że uhuhu i jejku jejuśku. Przygrywa im do tego, znaczy sami se przygrywają metal core potraktowany po linii najmniejszego oporu – niewyszukany, nudny, płaski i denerwujący. Trzon tej muzyki to proste, rytmiczne i pewnie w zamyśle bardzo ciężkie smyranie palcem po strunach na równie prostym i niezajmującym podkładzie sekcji. Towarzyszy im maksymalnie typowy i zmanierowany krzyczany wokal. Żeby to ubarwili choćby jakimiś melodyjkami… A tak gitarniaka pochwalić można jedynie za nieliczne, ale za to udane partie solowe. Cała reszta nie nadaje się w zasadzie do niczego. Chociaż… Widziałem kiedyś teledysk Slipknot i tam gromada zmutowanych amerykańskich nastolatków podskakiwała i miotała się przy podobnie nieciekawym hałasie, więc wnioskuję, że przy Infalling też by sobie poskakali. O ile oczywiście spodnie z krokiem na wysokości kolan by im na to pozwoliły. No i jakoś by się wcześniej do Infalling dokopali, bo emisji w emtiwi za życia nie doczekają.


ocena: -
demo
Udostępnij:

23 listopada 2012

My Dying Bride – A Map Of All Our Failures [2012]

My Dying Bride - A Map Of All Our Failures recenzja reviewGdy pisarza dopadnie niemoc twórcza, to zawsze może skrobnąć stronę lub trzysta o pisarzu, którego… dopadła niemoc twórcza, licząc przy tym, że jakoś z czasem takie zaparcie mu przejdzie i wena powróci. Też bym tak chciał, bo oto stoi przede mną A Map Of All Our Failures, o którym po paru tygodniach słuchania wciąż za bardzo nie wiem, co sensownego napisać. No i tak naiwnie czekam na oświecenie. Staram się jak mogę, by z jedenastej („Evinta” do głównego nurtu nie zaliczam) płyty My Dying Bride wyciągnąć jak najwięcej, poukładać to sobie jakoś i przekazać wam, jaki to wypasiony krążek.

I tu mam ostro pod górkę, bo podstawowy kłopot tej produkcji nie polega nawet na tym, że Anglicy mają w swoim dorobku lepsze albumy, tylko na tym, że jest ich dość dużo, zbyt dużo… Strach to przed sobą przyznać, ale A Map Of All Our Failures jawi mi się jako najmniej przekonujący krążek tej wspaniałej kapeli. Może i mam w stosunku do nich absurdalne wymagania (muszę – jak ktoś nagrał „Turn Loose The Swans”" i „The Angel And The Dark River” to stać go na wiele), ale nawet na siłę nie potrafię się tu doszukać naprawdę powalających rozwiązań. Owszem, trafiają się solidne, klasyczne momenty, gdy muzycy Umierającej Narzeczonej przemawiają dźwiękiem jak za najlepszych lat (w „Kneel Till Doomsday”, „A Tapestry Scorned”, „Hail Odysseus” no i może w „Abandoned As Christ”), tylko że jest ich zdecydowanie za mało i giną one osaczone motywami wtórnymi, nudnawymi i pozbawionymi wyrazu.

Brak podniety z mojej strony wynika poniekąd z obranego na A Map Of All Our Failures stylu – praktycznie cały album stanowi zwrot w stronę dobijających doomowych brzmień (blasty w „Kneel Till Doomsday” należy traktować jako zmyłkę na początek) oraz surowej formy znanej z debiutu i najgłębszej przeszłości. Koniec końców nie był to chyba najlepszy pomysł, bo otrzymaliśmy muzykę dość jednorodną, pozbawioną porządnej (dawnej) dramaturgii, płaską, zwyczajną…

Nowe utwory rozkręcają się bardzo powoli, falując pomiędzy lepszymi i słabszymi patentami, lub co gorsza – nie rozkręcają się wcale. Stąd też sporo fragmentów albumu po prostu mi ulatuje, inne zaś irytują – a coś takiego w czasie słuchania My Dying Bride nie powinno mieć nigdy miejsca. Przykra sprawa, zwłaszcza że czekałem na ten krążek ponad trzy lata. Rąk jeszcze nie załamuję, liczę jednak, że się szybko zrehabilitują.


ocena: 7/10
demo
oficjalna strona: www.mydyingbride.net

inne płyty tego wykonawcy:


Udostępnij:

20 listopada 2012

Sinister – Savage Or Grace [2003]

Sinister - Savage Or Grace recenzja reviewOwocem krótkotrwałego powrotu Sinister do Nuclear Blast jest omawiany właśnie, szósty krążek zespołu. W muzyce wiele względem poprzednich się nie zmieniło, choć pod względem gitarowym na pewno jest ciekawsza niż na „Creative Killings” – bardziej urozmaicona, klasyczna i chwytliwa. Co zabawne – napisał ją gościnnie (!) Ron Van der Polder, który już ongiś w kapeli terminował. Dostajemy także więcej solówek – te zagrał Pascal Grevinga. Fajne są też intra… Hmm… No i na tym właściwie plusy się kończą. Mieszane odczucia mam co do wokalu Rachel, bo czasami wchodzi w rejestry a’la Mullen, co mi zalatuje przesadnym majstrowaniem nad nim (wokalem, nie Mullenem ;) ) w studiu. Teraz sprawa, która najbardziej w moim odczuciu wpływa na negatywny odbiór płyty – gówniane brzmienie. Niewiele bowiem pomaga lepsza muzyka, gdy brzmi ona po prostu do dupy. Szczególnie syfnie wypadają w tej sytuacji gary, których sound jest tak sztuczny, że aż boli. Nie wiem czy Holendrzy z premedytacją chcieli uzyskać nieczytelny i prymitywny dźwięk (jeśli tak, to się nie udało), czy to wytwórnia poskąpiła kasy na studio, mając w perspektywie szybkie rozstanie z zespołem. Faktem jest, że przez takie zabiegi zjebali sobie całkiem wartościowy materiał. Na zakończenie słówko o edycji dwupłytowej. Na drugi krążek wrzucono aż siedem kawałków w wersjach demo („Sacramental Carnage” z 1991), z których żaden nie powtarza się na właściwym albumie. Brzmią one kiepawo (może słowo undergroundowo jest bardziej odpowiednie ze względu na ich wiek) ale mimo to pomysł uważam za udany. Niemniej jednak w tym przypadku wygląda na to, że miały posłużyć za kontrast, dzięki któremu dźwięk na Savage Or Grace wyda się lepszy niż jest w rzeczywistości. I znowu się nie udało…


ocena: 5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/SinisterOfficial

inne płyty tego wykonawcy:

Udostępnij:

17 listopada 2012

Vital Remains – Dawn Of The Apocalypse [2000]

Vital Remains - Dawn Of The Apocalypse recenzja reviewMnie to chyba trudno dogodzić… O ile w przypadku „Into Cold Darkness” i „Forever Underground” nie obraziłbym się, gdyby trwały nieco dłużej, to tutaj — jak na moje ucho — panowie z Vital Remains trochę przedobrzyli. Dawn Of The Apocalypse to prawie godzina profesjonalnie zagranego death metalu, tyle że już bez tej świeżości i nowatorstwa, co na dwóch poprzednich produkcjach, przez co może być odrobinę nużąca. Jakby nie patrzeć, to mamy tu wszystko, czego maniakowi potrzeba: brutalne napierduchy z gęsto nawalającym ride’m, większy ciężar wioseł, wyjątkowo wściekłe wokale (głęboki, zrozumiały growl i totalnie zaflegmione blackowe skrzeczenie – zasługa nowego wokalisty), niezłe brzmienie, solidne i częste solówki… Utwory — jakże by inaczej — są rozbudowane, chyba nawet wykalkulowane, pojawiają się charakterystyczne akustyczne wstawki (w tym kilka wyjątkowo urzekających motywów, np. w „Sanctity In Blasphemous Ruin” i miniaturce „Came No Ray Of Light”), ale… Czegoś tu brakuje. Czego? Pamiętacie „I Am God” z krążka numer trzy? No właśnie… tam było, co trzeba – ta trudna do jednoznacznego określenia iskra. A może tych kolosów jest tu po prostu za dużo? Sprawy nie ratują nawiązania do debiutu („Flag Of Victory”) ani zapędy quasi-symfoniczne („The Night Has A Thousand Eyes”). Z tego, co dotąd napisałem można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z jakąś mielizną, tak jednak nie jest – płyta nie jest zła (ale za to „evil”). Dawn Of The Apocalypse to naprawdę udany materiał, obfitujący w niegłupie zagrywki, ale… brakuje tu przełomu, więc i skrajnie subiektywne odczucia zwyciężają.


ocena: 8/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/vital.remains.official/

inne płyty tego wykonawcy:

Udostępnij:

14 listopada 2012

Birth Of Depravity – The Coming Of The Ineffable [2012]

Birth Of Depravity - The Coming Of The Ineffable recenzja reviewUstaliłem sobie, że nie będę się wysilał przy pisaniu tej recki, tak jak Grecy nie wysilili się przy składaniu do kupy tego dzieła podziemnego death metalu. Straszliwie to wszystko u nich przeciętne, oklepane, pospolite, wymuszone, a przy tym zagrane zupełnie bez polotu. Całość popierdala w średnich tempach – na jedno kopyto i bez urozmaiceń, więc naprawdę szkoda czasu na doszukiwanie się w tym jakiejś głębi. Gitarniak Birth Of Depravity nie może pochwalić się przesadnym talentem, bo wszystko, co wychodzi mu spod palców, po kilku sekundach zlewa się w jednostajną, nużącą papkę. Naszła mnie nawet refleksja, że koleś może być przedwcześnie emerytowanym stolarzem i stąd u niego taka niemrawa praca kończyn górnych. Swoją drogą pomyślunkiem też niczego nie nadrabia. Tą mierną monotonię tylko pogłębia perkusista swoimi bezbarwnymi, nabijanymi bez zaangażowania partiami. Z drugiej strony, czego od niego wymagać skoro do rytmicznej obróbki dostał nieciekawe riffy? Po takich atrakcjach nie należy się spodziewać, że wokal rozniesie wszystkich na kawałki. I nie roznosi. Bida z nędzą, do tego wymęczona. Co do brzmienia – jest doskonałym potwierdzeniem lamentów wszelakich ekonomistów, że Grecja jest w głębokim kryzysie i lada moment padnie na ryj. Pewnie was zaskoczę, ale The Coming Of The Ineffable ma też plusy – bardzo udaną okładkę oraz to, że ni cholery nie zapada w pamięć, dzięki czemu ulatnia się z łepetyny w momencie wyłączenia krążka, nie pozostawiając po sobie niesmaku. Niczego nie pozostawiając. Ot, płyta w zasadzie na jedno, niekoniecznie pełne, przesłuchanie – bo tyle w zupełności wystarczy, żeby więcej sobie nią głowy nie zaprzątać.


ocena: 4/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/birthofdepravity/

inne płyty tego wykonawcy:

Udostępnij:

11 listopada 2012

Abysse – En(d)grave [2012]

Abysse - En(d)grave recenzja reviewMało brakowało, a olałbym ten naprawdę ciekawy zespół. A wszystko przez to, że zasugerowałem się oklepaną i w sumie drętwą nazwą, równie kiepskim tytułem oraz mało precyzyjnym bełkotem wydawcy. Poza tym — co chyba było moim największym błędem — dałem En(d)grave za mało czasu. Na szczęście udało się to nadrobić i już po przekroczeniu magicznej liczby pięciu przesłuchań z rzędu, wciąż miałem ochotę na następne. Francuzi grają ciężki acz dynamiczny kawałek muzyki zbudowany na fundamencie sludge i pewnych progresywnych odjazdów. O porównania nie jest specjalnie trudno, zwłaszcza, że chłopaki sami się zdradzili, tytułując jeden z kawałków bardzo, ale to bardzo wymownie – „Mastodon”. Ale to nie wszystko, bo brnąc przez kolejne minuty (a tych jest 44), usłyszycie zagrywki charakterystyczne dla Gojiry czy nawet… Metallicy z okresu „Load”/„ReLoad”. Nie ma w tym wielkiej filozofii, nadęcia; wesołe melodyjki czy przesadnie techniczne kombinacje także nie są solą En(d)grave. Ta niewymuszona konstrukcja muzyki (ocierająca się niekiedy o improwizacje) oraz wykonawcza pewność sprawiają, że albumu — jak na krążek instrumentalny — słucha się z taką łatwością, o jaką bym go nie podejrzewał. Nawet te najdłuższe, 7-8 minutowe utwory przelatują niemal niepostrzeżenie, a do takiego „Ten Thousand Changes” wraca się wciąż i wciąż. Dobrze to świadczy o zespole, który ma pomysł na siebie, umiejętności i najwyraźniej odpowiednie środki, bo En(d)grave również brzmi niekulawo.


ocena: 7,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/abyssegroupe
Udostępnij:

8 listopada 2012

Obituary – Frozen In Time [2005]

Obituary - Frozen In Time recenzja reviewPowrót jednego z moich ulubionych death metalowych aktów — Obituary — do czynnego uprawiania brutalnej sztuki przyjąłem z nieukrywaną radochą. Fani ich poprzednich dokonań (szczególnie tych przed zawieszeniem działalności) będą zadowoleni, zaś ci, którym ten zespół nigdy nie podchodził zdania już raczej nie zmienią. Jest jednak szansa, że Amerykanie podłapią paru nowych zwolenników, zachęconych chociażby pomysłową i świetnie wykonaną okładką autorstwa Andreasa Marschalla. Na swoim szóstym LP, Nekrolog serwuje nam swoistą miksturę wszystkich poprzednich krążków (może za wyjątkiem „Cause Of Death”, niestety) z naciskiem na częste i gęste nawiązania do „Back From The Dead” i „The End Complete” (momentami aż nazbyt oczywiste – „Insane”, ale luzzz), delikatne wycieczki do okresu „World Demise” a na koniec szczypta debiutu. Tak ja to słyszę. Słowem – jest klasycznie i bardzo dla Obituary typowo. Tytuł albumu doskonale oddaje ducha tej muzyki – Frozen In Time mógłby spokojnie powstać 10 lat wcześniej i nikt by się pewnie nie pokapował. Jedyne większe nowinki to: otwierający płytę utwór instrumentalny (niemniej i tak od pierwszego riffu wiadomo, z kim mamy do czynienia), pojawiająca się w kilku miejscach bardziej kombinowana gra Donalda oraz odrobinkę zmodyfikowane wokalizy. John Tardy oczywiście głosu nie zmienił (nadal jest zachwycający), tylko nieco bardziej się wysila bo stara się wyrabiać przy tekstach! Tak! Prawdziwych tekstach! Takimi z różnymi słowami! U Obituary! Niewiarygodne, ale prawdziwe, choć nie ma się co napalać – we wkładce ich nie umieszczono. Ale żarty na bok. Reszta — riffy, solówki, rytmika, aranżacje, brzmienie — wygląda jak zwykle i już samemu należy osądzić, czy to dobrze czy źle. Ja stawiam na tą pierwszą opcję, wszak Nekrolog nigdy się specjalnie nie zmieniał, tylko nawalał w swoim, dawno wypracowanym i wybitnie rozpoznawalnym stylu. Co prawda ciągle się zastanawiam, czy poniższa ocena jest zasługą samego materiału, czy może raczej mojego sentymentu do Obituary, ale olewać to – mnie ta płyta od razu się spodobała.


ocena: 8/10
demo
oficjalna strona: www.obituary.cc

inne płyty tego wykonawcy:




Udostępnij: