Czy ja przypadkiem kiedyś nie wspominałem, że Season Of Mist zbiera wokół siebie śmietankę technicznego i progresywnego death metalu? Jak wam mało dowodów, to teraz mają w swych szeregach jeszcze Exocrine, którzy od dekady pracują na miano niezłych pojebów, choć jak na ironię akurat na Legend trochę odpuścili, za to uczynili muzykę nieco bardziej czytelną dla przeciętnego słuchacza. I tu mała uwaga – pisząc o przeciętnym słuchaczu, mam na myśli ludzi pochłaniających na co dzień Pestifer, Deeds Of Flesh czy z innej strony Fallujah. Osobników niebędących w temacie zawartość tej płyty pewnikiem przyprawi o zawroty głowy.
Śledzę poczynania bohaterów tej recenzji od samego początku i zawsze mi imponowało, że dla nich ewolucja nie ograniczała się wyłącznie do rozwijania techniki użytkowej oraz komplikowania aranżacji, że również – co wcale nie jest takie oczywiste – szło za tym konkretne pierdolnięcie, w dodatku z płyty na płytę coraz większe. Najwyraźniej jednak Exocrine na „The Hybrid Suns” wycisnęli z tego stylu (albo z siebie) maksa, bo ich szósty krążek już aż tak dopakowany, intensywny i zagmatwany nie jest. Podkreślam – aż tak, bo mimo wszystko Francuzi są na takim poziomie, że do prostego grania pewnie nawet nie potrafiliby się zmusić. Sweet!
Legend na tle pozostałych albumów Exocrine najbardziej wyróżnia się chyba wyjątkowo dużym stężeniem melodyjnych motywów, w tym takich, które można z łatwością zapamiętać i później nucić pod nosem („Dragon”!). Co prawda z czymś takim nie załapią się choćby do preselekcji do Eurowizji, bo większość z nich opiera się na karkołomnych zagrywkach, ale koniec końców ułatwiają one wkręcenie się w te jeszcze bardziej popieprzone pomysły zespołu. Osiągnięta w ten sposób wyrazistość utworów sprawia, że z jednej strony po ich wysłuchaniu zostaje coś w głowie, do czego później chce się wrócić, a z drugiej, że całość nabiera takiego hmm… ludzkiego charakteru, że nie wszystko kręci się tu wokół techniki.
Produkcja Legend nie budzi większych zastrzeżeń. Od początku doskonale słychać, że zespołowi zależało na maksymalnej selektywności instrumentów oraz możliwie dobrym balansie brzmienia między brutalnymi a melodyjnymi partiami. Wyszło to całkiem nieźle, bo faktycznie można się delektować praktycznie każdym aranżacyjnym detalem (o ile się go oczywiście wyłapie), jednak przy większej zawierusze — a takich przecież nie brakuje — dźwięk wydaje się być nieco przytłumiony.
Jakby wrażeń dostarczanych przez Legend było mało, Exocrine postanowili domknąć płytę ponownie nagranym „Cryogenisation” z „Ascension”. Fajnie, fajnie, tylko nie wiem, po co. Owszem, numer sam w sobie jest w porządku, ale w tej wersji pokazuje jedynie postęp, jakiego gitarniak Sylvain Octor-Perez dokonał jako producent. Wszak jeśli chodzi po poziom kompozycji, to już wtedy było u nich naprawdę dobrze.
Czy Legend jest najlepszym krążkiem w dorobku Exocrine? Na etapie, na którym jest zespół to już chyba kwestia drugorzędna, bo o „najlepszości” będą decydowały detale i osobiste preferencje. Ja nie widzę problemu w tym, że materiał jest prostszy i bardziej chwytliwy od poprzedniego, ale to właśnie „The Hybrid Suns” umieściłbym na szczycie.
ocena: 8/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/Exocrine/
podobne płyty:
- ARCHSPIRE – Bleed The Future
- GOROD – The Orb