Gojira, w swych początkach, mnie nie zaintrygowała, nie powaliła, nie zainteresowała – po prostu wielkie nic. No ale czemu się dziwić, skoro grali drętwo, nieciekawie i bez ikry. Aż tu wreszcie się wyrobili i nagrali płytę, którą nie tylko można uznać za słuchalną, ale i zaskakującą na plus. Wprawdzie nie każda z 75 minut (jeahzusie!) The Way Of All Flesh wbija w glebę, ale sporo tu momentów bardziej niż cholernie udanych. Francuzi starają się wypracować coś swojego w typie okołodeath-thrash’owym, choć wpływy innych kapel są mocno wyczuwalne. Mam na myśli przede wszystkim Morbid Angel i Meshuggah. O ile w sferze gitarowej zagrywki pod Azagthotha można ze spokojem zaakceptować, to już od Szwedów Gojira zaczerpnęła hurtem patenty lepsze i gorsze, co oznacza dużo kombinowania z rytmem i motoryką, jak i — niestety — fragmenty przesadnie monotonne. Ponadto w paru miejscach przewaliły mi się przez głowę nazwy takie, jak Immolation, Gorguts, Pain czy nawet… Björk – czyli różnorodność jak się patrzy. Nie zdziwcie się zatem, gdy na małej przestrzeni usłyszycie bardzo ciężkie, wolne mielenie, blasty, szczyptę industrialu i spokojne rockowe granie – wielość środków prowadzących do celu, jakim jest zadowolenie słuchacza, zdecydowanie działa na korzyść zespołu. Pomagają w tym także odpowiednio dobrane, urozmaicone wokale, które z niezłym skutkiem dopasowano do przesłania płynącego z tekstów. Podoba mi się sprytna konstrukcja tego albumu – najciekawsze, a zarazem najdłuższe kawałki umieszczono pod koniec, dzięki czemu po udanym początku (szczególnie za sprawą „Oroborus” i „A Sight To Behold”) The Way Of All Flesh potrafi jeszcze mile zaskoczyć po kilkudziesięciu minutach słuchania. Toteż na mnie największe wrażenie zrobiły „The Art Of Dying” i „Esoteric Surgery”, które w świetny sposób łączą w sobie ciekawe melodie i brutalne, niszczące partie, a zarazem z łatwością wprawiają w trans. Ze wspomnianą wcześniej monstrualną długością płyty wiąże się kilka kwestii, które pokrótce omówię. Po pierwsze, taka dawka takiej muzyki stawia odbiorcy znaczne wymagania – odpowiednie poznanie tych dwunastu kawałków wymusza słuchanie albumu w całości, bo wyrwane z kontekstu niekoniecznie muszą do siebie przekonywać, a już na pewno nie uderzają z pełną mocą. Poza tym zostają odarte z części specyficznego klimatu, jaki udanie wytworzyli Francuzi. Druga sprawa dotyczy tego, że Gojira nie gra przez pełne 75 minut, i nie chodzi mi tu nawet o tą ciszę przed właściwym zakończeniem utworu tytułowego. Po prostu, niemało tu dźwiękowych uzupełnień, mniej lub bardziej klimatycznych dodatków, elektroniki, itp., które nie są graniem sensu stricte, a skutecznie nabijają licznik. Może to drażnić, ale jeśli stać was na skupienie, nie powinno być problemu. Największe słowa pochwały powinien otrzymać oczywiście Joe Duplantier, który nie tylko stworzył niemal całą muzykę, ale napisał też niegłupie refleksyjne teksty, zrobił przykuwającą wzrok okładkę (prawda, że plastyczna?) i z niezwykłym wyczuciem wyprodukował płytę. Aż dziwne, że się w tych wszystkich zadaniach nie pogubił, więc tym większy rispekt dla tego pana! Cóż więcej dodać? Mnie Gojira bardzo zaskoczyła, bo aż tak dobrego albumu się po nich nie spodziewałem. Z pewnością jest to poziom na tyle wysoki, że można mieć ich na oku i pilnie wypatrywać następnych, oby jeszcze lepszych, dzieł.
ocena: 8,5/10
demo
oficjalna strona: www.gojira-music.com
inne płyty tego wykonawcy:
0 comments:
Prześlij komentarz