Na dzień dzisiejszy (2022) jest to ostatnia płyta francuskiego Agressora, który jest wciąż aktywny, ale nie nagrywa niczego nowego, co też szanuję, bo lepiej nie robić na siłę, niż tworzyć popelinę co dwa lata, jak niektóre pierwszoligowe zespoły (*kaff kaff* Cannibal Corpse *kaff kaff*). A trzeba przyznać, że jest to bardziej projekt, robiony z pasji, niż zespół.
Alex Colin-Tocquaine jest mózgiem grupy i to one decyduje o kierunku rozwoju, jak i o ostatecznym kształcie muzyki. Od ostatniej płyty — „Medieval Rites” — minęło 7 lat, co jest o tyle dużo, że nie tylko się wiele zmieniło w kwestii upodobań muzycznych, ale również był to czas ponownego zainteresowania Death i Thrash Metalem. A że Agressor gra oba, to wydaje się wręcz oczywiste, że chcieli o sobie przypomnieć.
Grupa jest bardzo stara, bo sięga aż roku 1986. Zresztą ich nazwa jest wzięta od piosenki Hellhammera (którego cover symbolicznie jest ostatnim na płycie, co przypominam, jednocześnie znaczy, że jest to również ostatnia oficjalna piosenka grupy na longplaju) i choć mieli satanistyczne ciągotki, to bardzo szybko poszli w kierunku rozwoju zarówno technicznego, jak i melodyjnego.
To nie jest melodyjność w szwedzkim stylu (na szczęście), ale w takim sensie, że utwory są bardzo zgrabnie okraszoną sekcją gitary prowadzącej. Przyznam bez bicia, że moje pierwsze kilka odsłuchów tej płyty zostawiało mnie oziębłym, ale im bardziej wsłuchiwałem się w muzykę, tym bardziej zaczynałem czuć fanatyczną miłość do tych dźwięków.
Bo umówmy się, hitów nie brakuje. Otwierający tytułowy track, choć naprawdę dobry, jest zdecydowanie słabszy w porównanie z tym, co się dzieje dalej. Następujące utwory (zwłaszcza „Warriors Heart” i „Lust of the Flesh”) po prostu zmuszają człowieka do wciśnięcia „replay”.
Od „Order of Chaos” grupa troszeczkę się uspokaja i schodzi na level średni, ale zespół nadrabia to dość ciekawymi eksperymentami. Przykładowo, „Giants of Old” zawiera dziwny, chciałoby się powiedzieć, wręcz black metalowy wokal, ale w stylu Attily Csihara. Pierwotna wersja, która jest jako bonus track (o tym niżej) jest nawet jeszcze bardziej nieortodoksyjna. Spotkałem się nawet z opiniami, że płyta czerpie garściami również i z Black Metalu, ale jak dla mnie jest to zdecydowanie nadużycie. W późniejszej części dominuje typowo Vaderowskie tempo i klimat grania.
Ostatnimi czasy pojawiły się różnej maści kompilacje/box-sety od Season of Mist zawierające całość dyskografii, plus masę bonusów. W taki też sposób byłem w stanie posiąść owy materiał, gdyż oryginalna edycja (która miała DVD z koncertem) jest już dawno niedostępna. Uważam, że warto tego typu grupom okazywać miłość, gdyż są w stanie dać zdecydowanie więcej frajdy, niż niejeden snobistyczny, obskurny współczesny zespół popularny na mediach społecznościowych (ale niekoniecznie poza nimi).
Klasyka, ale trzeba to przesłuchać z kilkanaście razy, aż wejdzie. Bo jak już raz wejdzie, to już nigdy nie wyjdzie z serducha.
ocena: 8/10
mutant
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/agressor.fr
inne płyty tego wykonawcy:
Skład z potencjałem, ale materiał zbyt długi, nudnawy i jakby na siłę brutalny. Szybko się o nim zapomina.
OdpowiedzUsuń