30 września 2015

Kat & Roman Kostrzewski – 666 [2015]

Kat & Roman Kostrzewski - 666 recenzja reviewPoprzednia płyta Kata i Romana Kostrzewskiego to przeróbki starych utworów, zaś najnowsza to dla odmiany… przeróbki starych utworów, a chcąc być precyzyjnym i wrednym przy okazji – zbiór coverów z zamierzchłej przeszłości Kata. To się, kurwa, nazywa kreatywne podejście do własnej twórczości, niech mnie, kurwa, drzwi ścisną! Piotr Luczyk poważnie nosił się kiedyś — okres „Mind Cannibals” — z zamiarem ponownego nagrania (w nowym składzie) trudno dostępnego „Oddechu Wymarłych Światów”, ale koniec końców dogadał się z Dziubą i szczęśliwie pomysł poszedł w odstawkę. Co skłoniło opisywaną ekipę do powtórnego nagrania 666? Oficjalnie – namowy fanów, którzy chcieli usłyszeć ten materiał we współczesnej oprawie; nieoficjalnie – chyba wszyscy wiemy.

Intencji oceniać nie zamierzam, bo sam bywam pazerny, ale już na ich rezultat pozwolę sobie splunąć raz czy dwa. Pierwsza rzecz, która daje do myślenia to czas trwania płyty – nowa 666 jest o ponad 7 minut dłuższa od oryginału. Czemu? Ano dlatego, że w paru miejscach pojawiły się partie, których pierwotnie nie było (ot, bzdurne wypełniacze niewarte szerszego wspomnienia), a całość zagrano wyraźnie wolniej. Jeśli ktoś się bierze za kawałki, które od dawna są klasyką thrash-blackowego napieprzania, to należy od niego oczekiwać, że ich odświeżone wersje będą miały przynajmniej taką samą wartość energetyczną. A tu dupa – większość numerów nawet nie rozkręca się do odpowiedniego tempa, jest pozbawiona pazura i razi niezrozumiałą dla mnie techniczną nieporadnością.

Ogólnie 666 sprawia wrażenie mocno niedopracowanej, odfajkowanej na szybko (nagrywanie na setkę wbrew pozorom wszystkiego nie tłumaczy) i bez specjalnego zaangażowania. Nowa oprawa brzmieniowa, o którą się ponoć tu głównie rozchodzi, podobnie jak wykonanie – nie zachwyca. Jedno jest pewne – studio Raven dysponuje znacznie lepszymi warunkami niż to słychać na płycie. Gdzie tu szukać technologicznych nowinek, ktoś mi podpowie? Miało być nowocześnie, postępowo (względem tego, co 30 lat temu), a co dostaliśmy: płaskie i monotonnie stukające gary, pozbawione solidnego ciężaru zepchnięte w tło gitary, przeciętnie nagłośniony bas i nachalnie górujący nad wszystkim wokal.

Z koncertów wiemy, że Roman Kostrzewski już nie wyrabia przy szybszych kawałkach – trzeba na to przymykać oko. Niestety, nie wyrabia także w studiu, przez co znane i lubiane utwory w mniej lub bardziej zmienionych interpretacjach (kolejny chybiony pomysł) potrafią niekiedy boleśnie kaleczyć uszy.

Nie słychać w tym ani rebelianckiego ducha ani diabelskiego klimatu. Tylko bezlitośnie upływający czas. Gdybym, wzorem młodych, miał poznawać Kata dopiero za sprawą reanimowanej 666, to, zniesmaczony tym rimejkiem, po oryginał nawet z ciekawości nigdy bym nie sięgnął.


ocena: -
demo
oficjalna strona: kat-rk.pl

inne płyty tego wykonawcy:

Udostępnij:

26 września 2015

Arkaik – Metamorphignition [2012]

Arkaik - Metamorphignition recenzja okładka review coverKażdy mniej więcej wie, na czym polega wielkie halo z syndromem trzeciej płyty. Każdy też potrafi wymienić całą masę klasycznych załóg, do których można go odnieść. Obecnie takimi przełomowymi albumami może się pochwalić na przykład… ten, no… nooo… Cóż, nawet wysilając pamięć, nie potrafię wskazać choćby jednej w miarę nowej kapeli, u której w ostatnich latach miałby wystąpić jakiś istotny dla gatunku przełom. Po części wynika to z zawodności mojej pamięci, a po części — tej ważniejszej, jak mniemam — z faktu, że współczesne zespoły nie robią nic przełomowego ani godnego historycznych kronik. Czemu piszę o tym akurat przy okazji Metamorphignition? Ano dlatego, że w oczach wielu słuchaczy za sprawą właśnie tego krążka Arkaik dokonali czegoś niezwykłego, oryginalnego, wyprzedzającego swój czas. Po mojemu natomiast nie ma zbyt wielu różnic między tą płytą a poprzednią, starszą o dwa lata „Reflections Within Dissonance”. Posunąłbym się nawet do stwierdzenia, że pod pewnymi względami Amerykanie zrobili tu krok wstecz. Techniczna death metalowa jazda z wielkimi wpływami Deeds Of Flesh i Decrepit Birth robi na Metamorphignition naprawdę dobre wrażenie. Praktycznie w każdy kawałek wpleciono jakąś urywającą dupę zagrywkę, ale czy wśród nich znajduje się choć jedna, której świat nie słyszał – nic z tych rzeczy. Mimo braku nowatorskich rozwiązań płytka może sprawić sporo przyjemności, bo typowo metalowego czadu nie brakuje, chłopaki mają niegłupie pomysły, a samemu wykonaniu nie można niczego zarzucić. Teraz dwie kwestie, które przynajmniej mnie trochę psują odbiór Metamorphignition. Pierwsza to brzmienie perkusji – zbyt syntetyczne i sterylne, co niestety jest już znakiem rozpoznawczym producenta Zacka Ohrena. Druga, ważniejsza sprawa to niezrozumiałe dla mnie nagromadzenie rozmaitych elektroniczno-ambientowych syfów – od kilku do kilkudziesięciu sekund każdego numeru to jakieś gówniane szumy i trzaski, których wartość artystyczna jest po prostu żadna. Że co? Że to ma niby budować klimat? Bez jaj! Muzycy Arkaik rozpieprzyli sobie w ten sposób spójność albumu i przy okazji rozciągnęli go do ponad 50 minut, co w tym gatunku jest pewną przesadą. Te cudne dodatki sprawiają, że Metamorphignition momentami się wlecze, traci na wyrazistości i wkurwia, zamiast bawić i ekscytować. Poprzedni album mógł się obejść bez takiego szajsu, ten również dałby radę.


ocena: 7,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/ArkaikBand

podobne płyty:


Udostępnij:

19 września 2015

Antigama – The Insolent [2015]

Antigama - The Insolent recenzja okładka review coverThe Insolent zaczyna się tam, gdzie kończy się… chociaż nie – tam, gdzie zaczyna się „Meteor”. No, prawie. W każdym razie pierwsze sekundy obu płyt są bardzo podobne i mogą nieźle zmylić, ale już po chwili staje się oczywiste, że — przepraszam za wyrażenie — ekipa z Warszawy nie poszła na łatwiznę i nie nagrała kalki poprzedniego, jakże udanego, albumu. Owszem, oba krążki charakteryzuje porządna dawka zawodowego (i zdrowego) napierdalania — nikt się nie oszczędza, zabójcze tempa, nakurw, grindowe szaleństwo i tak dalej — ale na The Insolent, tak ogólnie, dostajemy Antigamę w wersji mniej bezpośredniej, za to pojebanej co najmniej jak za czasów „Zeroland”, no i już standardowo doprawioną paroma luźniejszymi eksperymentami. A że dla wielu, tak się jakoś składa, krążek numer trzy jest tym najlepszym w dorobku zespołu, to i najnowszy pewnikiem zdobędzie masę zwolenników. I, kurwa, bardzo słusznie! Tak posrane riffy jak w „Foul Play”, „Randomize The Algorithm” czy „Eraser” w połączeniu z jazdą na pełnych obrotach (fanów Pavulona ucieszy fakt, że na The Insolent popierdala gęściej niż w Hate) to miód na uszy każdego ekstremisty. Żeby jednak nie było za nudno i zbyt jednowymiarowo, po siedmiu numerach (albo sześciu i pół, jak kto woli) kapitalnej grindowej jazdy do głosu częściej dochodzą dźwięki niekoniecznie brutalne, choć wciąż intrygujące. Takie kontrasty nie są może niczym nowym w twórczości Antigamy, ale najważniejsze, że w różnych konfiguracjach wciąż się sprawdzają i czynią muzykę zespołu mniej przewidywalną. Szczególnie dobrze w zawartość The Insolent wpisały się wszelkie transowe i spowolnione riffy gęsto występujące w „Out Beyond” (jeden z najlepszych na krążku) oraz „The Land Of Monotony”, który wbrew tytułowi wcale taki monotonny nie jest. Takie urozmaicenia sprawiają, że 31 minut z albumem szybko mija, a ochota na kolejne odpalenie pojawia się automatycznie. Na koniec mam tylko takie małe ale – co to za pomysł, żeby tak dobry materiał ubierać w pieprzony ekopak?


ocena: 8,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/Antigama

inne płyty tego wykonawcy:


Udostępnij:

11 września 2015

Kronos – Arisen New Era [2015]

Kronos - Arisen New Era recenzja okładka review coverPolityka wydawnicza Xtreem Music względem Kronos do dziś stanowi dla mnie nie lada zagadkę. Jak można było położyć promocję tego zespołu — zdecydowanie najlepszego, jakiego mieli wówczas w stajni — i zmarnować taki potencjał? Ojjj, w tej materii dali dupy na całej linii, niemalże grzebiąc kapelę sześć stóp pod ziemią. Wystarczyło odrobinę się przyłożyć, żeby obie strony czerpały z tej współpracy ciepłe ojraski. A tu dupa. Teraz, po ośmiu, kurwa ich mać, latach Francuzi powracają z czwartym krążkiem — już w barwach Unique Leader — którym niestety muszą budować swoją pozycję od nowa – wszak jedni o nich zapomnieli, inni zaś nawet nie mieli okazji ich poznać. Jeśli za sprawą Arisen New Era Kronos nie osiągnie choćby minimalnego sukcesu, to już chyba nigdy. Francuzi naprawdę zasługują na uznanie, bo ich nowy album to prawdziwa rewelacja. Muzyka zawarta na krążku jest wypadkową świeżości „Colossal Titan Strife” i przejebanej złożoności„The Hellenic Terror”, co w praktyce oznacza, że kolesie odgrywają swoje łamańce z niebywałą lekkością, nie tracą przy tym nic z selektywności i brutalnego pierdolnięcia. Death metal w wykonaniu Kronos można bez wahania nazwać nowoczesnym, ale na pewno nie jest to nowoczesność, z jaką spotykamy się obecnie u co drugiej kapeli. Wyobraźcie sobie, że w utworach Francuzów nie ma miejsca na takie „postępowe” gówno jak slam i brejkdałny na jednej strunie – żadnego psucia kompozycji na siłę. Brawa, wielkie, kurwa, brawa! Dynamika tego materiału zwyczajnie wyrywa z butów, zmiany tempa nie pozwalają się nudzić, a kapitalne melodie (także w solówkach) mile łechcą ucho. I najważniejsze – jest tu kilka kawałków — a mam na myśli szczególnie „Klymenos Underwrath”, „Zeus Dethroned” i „Purity Slaughtered” — które mogą stać się hiciorami, jeśli tylko zostaną przedstawione szerszej publice. Świetne brzmienie, krystaliczna produkcja, optymalna długość i przykuwająca wzrok oprawa graficzna – to wszystko dodatkowo przemawia na korzyść Arisen New Era. Z takim albumem w garści Kronos będzie w gronie faworytów w boju o tytuł płyty roku.


ocena: 9/10
demo
oficjalna strona: kronosbrutaldeath.free.fr

inne płyty tego wykonawcy:

Udostępnij:

5 września 2015

Skeletal Remains – Condemned To Misery [2015]

Skeletal Remains - Condemned To Misery recenzja reviewZdarzyło mi się już pochwalić udany debiut Skeletal Remains, teraz będę chwalił jego następcę, bo co tu owijać w bawełnę – jest krążkiem jeszcze lepszym. Lista wpływów/inspiracji, którą posłużyłem się w celu opisania — czy też sprecyzowania targetu — „Beyond The Flesh”, w dużej części ma zastosowanie także do Condemned To Misery, jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że nowy album niesie z sobą również pierwiastki czegoś oryginalnego. Podstawa, punkt wyjścia dla Skeletal Remains to oczywiście Death, Pestilence, Massacre i Asphyx, ale między wierszami pojawia się tajemnicze i cholernie intrygujące coś, dzięki któremu nazwanie młodych Amerykańców kapelą tak po prostu zrzynającą z innych byłoby krzywdzące i niesprawiedliwe. Zresztą, jeśli nawet już zrzynają, to umiejętnie i z głową, bo na pewno nie jak popadnie, byle dla samej idei oldskula. Materiał na Condemned To Misery jest świeży, bardziej zwarty od poprzedniego, a dzięki odrobinie nieprzesadnie szybkich blastów (w gary nawala znany z Hexen i Warbringer Carlos Cruz – jak dla mnie mógłby zostać na stałe) ma większego kopa. Słychać tu zarówno lepszy warsztat, jak i dojrzalsze podejście do struktur kompozycji. Płytka jest konkretna i dopieszczona (ale nie przedobrzona!), a przez to szybko wpada w ucho. Kolejne jej atuty to pełniejsze, bardziej spójne brzmienie, spore nagromadzenie solówek (momentami „Spitiual Healing” się kłania) i wypasiony kawałek instrumentalny, którym muzycy Skeletal Remains udowadniają, że nawet dziś można nagrać coś klimatycznego i nie zalatującego stęchlizną. Znakomity „vandrunenowski” wokal pozostał bez zmian. Czy muszę dodawać, że tak przygotowanego albumu słucha się wprost wybornie? Ufam, iż nie. A jeśli ktoś nadal potrzebuje zachęty, to ujmę sprawę tak: Skeletal Remains na Condemned To Misery nie przynoszą wstydu starym mistrzom, co więcej – wiele podupadłych gwiazd mogłoby u nich brać korepetycje z przyspieszającego puls klasycznego death metalu. Dziewiątki nie daję chyba tylko z przekory.


ocena: 8,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/SkeletalRemainsDeathMetal

inne płyty tego wykonawcy:

podobne płyty:


Udostępnij:

29 sierpnia 2015

Septycal Gorge – Scourge Of The Formless Breed [2014]

Septycal Gorge - Scourge Of The Formless Breed recenzja okładka review coverJakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało, pojawiają się już głosy jakoby Hour Of Penance zaczęli... wymiękać. Nawet gdyby było w tym ziarno prawdy, to wszystkich rozczarowanych ostatnimi dokonaniami ekipy z Rzymu zachęcam do zapoznania się z trzecim krążkiem ich kolegów z północy Włoch – Septycal Gorge. "Scourge Of The Formless Breed" to niewiele ponad pół godziny pierwszorzędnego wyziewu w stylu charakterystycznym już dla kapel z Półwyspu Apenińskiego – a mowa oczywiście o brutalnym i technicznym death metalu. Młócka zawarta na płycie została sporządzona według najlepszych wzorców (lokalnych i tych zza oceanu), a przy okazji wykonana bez zarzutu, przez co wchodzi za pierwszym razem i bez popitki. Muzycy przesadnie nie kombinują ani nie bawią się w rozbudowane aranżacje, a cały swój, niemały zresztą, potencjał techniczny ładują w intensyfikację utworów. Stąd też materiał jest zdominowany przez czytelnie (czyli nieprzesadnie nowocześnie) skonstruowane riffy oraz szybkie i bardzo szybkie (niejednokrotnie grindowe) tempa (wiadomo, niepozorny Davide Billia lubi dokręcić śrubę), ale o monotonii nie ma mowy, bo zadbano o odpowiednią dynamikę, zauważalną (choć niekoniecznie dla miłośnika Allegaeon) chwytliwość i drobne urozmaicenia. Te dodatki to oczywiście pojawiające się w trzecim "rozdziale" albumu zwolnienia, które wprowadzają odrobinę powietrza do tej pieprzonej nawałnicy. Odrobinę, bo — na szczęście! — dla Septycal Gorge ważniejsze jest mordowanie natłokiem agresywnych dźwięków i tego właśnie się trzymają. Mimo wszystko także ociężały 'Deeds Of Eternity' robi świetne wrażenie, zwłaszcza za sprawą umiejętnie wplecionej solówki. Jedyne, czego mógłbym się przyczepić, to brzmienie, któremu trochę brakuje masywności. Tak czy siak, jest niezłe i pozwala delektować się selektywnością nawet w tych najbardziej zagęszczonych momentach. A oryginalność?! - zakrzykną co poniektórzy. Dajcie spokój, hehe... "Scourge Of The Formless Breed" to przede wszystkim dostarczająca masę satysfakcji napierducha. Dla wytrzymałych.


ocena: 8,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/pages/SEPTYCAL-GORGE-OFFICIAL/348865787882

podobne płyty:

Udostępnij:

22 sierpnia 2015

Betrayer – Infernum In Terra [2015]

Betrayer - Infernum In Terra recenzja okładka review coverNo proszę, człowiek sobie sprawy nie zdawał, że w narodzie było tak duże ciśnienie na studyjny powrót Betrayer. Ba! Tak naprawdę nie wiedziałem, że w ogóle jakiekolwiek istniało! Pożądany czy też nie, zespół uaktywnił się na dobre, choć okoliczności powtórnych harców pod tym szyldem zalatują smrodkiem pod tytułem „sentymenty a wartość rynkowa”. Mniejsza jednak o intencje Beriala i spółki, bo oto mamy drugiego longpleja w karierze tego kultowego dla wielu bandu. Reinkarnowany Betrayer utrzymał poziom sprzed lat, a to po mojemu oznacza, że dalej gra… dość przeciętnie. Nie znalazłem absolutnie niczego wyjątkowego na „Calamity” i nie słyszę też nic takiego na Infernum In Terra. Owszem, płyty da się posłuchać bez odruchów wymiotnych, momentami nawet przyjemnie, ale akurat ja ciśnienia na kolejne razy nie odczuwam, bo bardziej przekonujących pozycji ostatnio nie brakuje, stąd też obecność albumu w moim odtwarzaczu jest raczej epizodyczna. Zespół nadal obraca się w klimatach wczesnych nagrań Deicide i Morbid Angel (w takim „Blasphemous Me” aż za bardzo zbliżyli się do „Blasphemy”), więc cały materiał jest mocno przesiąknięty oldskulem, ale niestety w takiej dość topornej, naciąganej wersji. Choć odpowiednio diabelskie i sprawnie odegrane, niektóre utwory wydają mi się po prostu przestarzałe, a przez to pozbawione jakiegokolwiek uroku. Wrażenie obcowania z krążkiem nie na czasie pogłębia jego surowy i nieco prymitywny sound – całość (death metalowa) brzmi jakby nagrań dokonano za skrzynkę wódki w 1996 roku gdzieś pod Poznaniem. W związku z powyższym pewnym zgrzytem jest instrumentalny „Eternal Oblivion” — półtorej minuty sterylnej, pseudoklimatycznej nudy — który w zamyśle miał być chyba czymś na kształt „Desolate Ways”. Trochę to przypomina plumkania, jakimi polscy thrashersi dopychali swe płyty w latach 80-tych. Może to mój brak sentymentu do Betrayer, a może rzeczywista wartość materiału, ale wielkiego zainteresowania Infernum In Terra bym nie prorokował. Kambek Magnus przebili z łatwością, ale do Armagedon nie mają póki co startu.


ocena: 6/10
demo
oficjalna strona: www.betrayer.pl
Udostępnij:

13 sierpnia 2015

Fractured Insanity – Mass Awakeless [2010]

Fractured Insanity - Mass Awakeless recenzja okładka review coverJak by Xtreem Music nie czarowali rzeczywistości pięknymi sloganami, Fractured Insanity w najlepszym wypadku jestem w stanie określić jedynie jako drugoligowego średniaka. To tak globalnie i tylko ode mnie, bo w swojej ojczyźnie robią ponoć za przedstawicieli ścisłej czołówki. Problem w tym, że nikt normalny nie jedzie wyłącznie na belgijskim death metalu, więc niemożebnie rozdmuchany lokalny status kapeli należy włożyć między półdupki i przypatrzeć się im z oddali – a dystans im nie służy. Choć to może krzywdzące, od nich dosłownie zalatuje drugą ligą, trzymającą się kupy, solidną i dość profesjonalną, ale ciągle drugą. Grać potrafią, momentami nawet nieźle im to wychodzi, mają rozeznanie w arkanach death metalowej sztuki, ale jako całości Mass Awakeless brakuje jakiegoś haczyka, dzięki któremu chciałoby się do tej płyty wrócić. Naprawdę trudno doszukać się w ich twórczości jakichkolwiek charakterystycznych elementów, czegoś wciągającego czy niepospolitego. Na potwierdzenie tezy o nierozpoznawalności Fractured Insanity mam dwa dowody dużego kalibru. Pierwszy: najbardziej wpada w ucho i robi najlepsze wrażenie instrumentalny „Breed Of Nothingless” zagrany na… klawiszach. Drugi, hardkorowy: już w trakcie pierwszego utworu (zlepionego z intrem) można zapomnieć, co to za zespół wrzuciło się do odtwarzacza… Czasy mamy wymagające, toteż szybkie tempa, przyzwoita brutalność, dobre (ale najbardziej typowe z typowych) brzmienie z Hertza i instrumentalna sprawność, to trochę za mało, żeby wzbudzić zachwyt u słuchaczy, którzy mają więcej niż trzy płyty na półce. Mniej wybredni mogą się jednak na Mass Awakeless skusić.


ocena: 6/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/pages/fractured-insanity/323059162201

inne płyty tego wykonawcy:

Udostępnij:

6 sierpnia 2015

Disentomb – Misery [2014]

Disentomb - Misery recenzja reviewEkipa Disentomb znalazła całkiem skuteczny patent na przyciągnięcie do siebie potencjalnych słuchaczy. Na dzień dobry po oczach wali niby typowa, a jednak mocno zwracająca uwagę okładka, która jakoś podskórnie sugeruje ponury, klasyczny wymiot. Potem mamy potwierdzające wcześniejsze przypuszczenia intro, które z jednej strony zaskoczy dotychczasowych sympatyków kapeli (są jacyś u nas, hop hop?), a z drugiej ostro podjara fanów Immolation i Gorguts, bo riff i klimat tego fragmentu są zajebiście zawiesiste. Tyle w zupełności wystarczy, żeby wyskoczyć z kasy na zakup tej płytki. Dopiero później, czyli po wybrzmieniu zachwycającego „The Genesis Of Misery”, okazuje się, że zarówno zaskoczenie (opcja pierwsza) jak i podnieta (opcja druga) były przedwczesne i przesadzone. Od „An Edifice Of Archbestial Impurity” Australijczycy grają bowiem praktycznie to samo, co na debiucie, tylko sprawniej i z innymi wokalami. Misery jest więc kolejnym dość technicznym brutal death metalowym krążkiem, który kręci się wokół patentów wypracowanych lata wcześniej przez amerykański Disgorge (bez nich Disentomb pewnie nawet by nie powstał), Defeated Sanity, Disavowed, Pyaemia czy Devourment – czyli nic nowego tu nie uświadczymy. Pozostaje jeszcze poziom tych wariacji na temat death’owej ekstremy, a ten jest naprawdę wysoki. Kolesie napierają prawie bez wytchnienia, brzmienie miażdży ciężarem, ale… tego wszystkiego trzeba się pierwej dosłuchać. Nigdy nie byłem zwolennikiem przegadanych albumów, bo to zwykle zabija dynamikę i w rezultacie nudzi; wokalmen Disentomb przy okazji Misery chciał najwyraźniej pójść o krok dalej. Jordan James na tym krążku operuje w rejestrach dzika w zaawansowanym stadium raka krtani – jego pochrząkiwania i bulgoty są naprawdę przyziemne i do pewnego stopnia robią wrażenie, ale w takiej ilości po prostu zagłuszają muzykę, sprowadzoną w ten sposób do roli tła. Pewnym urozmaiceniem — czy też wabikiem na emo-młodzież, nie wnikam — miał być chyba gościnny udział jakiegoś teletubisia z The Black Dahlia Murder w „Forced Adornment Of The Funerary Crown”, ale sorki – takie wrzaskliwe cuś jest w zasięgu byle Mietka zgarniętego prosto z ulicy. Dlatego też ocena Misery nastręcza mi pewnych problemów, bo instrumentalnie wszystko się zgadza, natomiast w kwestii „śpiewu” panowie trochę przegięli. Jako że album jest lepszy od dużo bardziej typowego debiutu, to 7 i pół wydaje się w sam raz.


ocena: 7,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/disentomb

inne płyty tego wykonawcy:

podobne płyty:


Udostępnij:

1 sierpnia 2015

Deicide – When Satan Lives [1998]

Deicide - When Satan Lives recenzja reviewKoncertówka When Satan Lives w żadnym wypadku nie powala na kolana i niczym nie zaskakuje, jednak na pewno jest solidną dokumentacją tego, jak Deicide wypadali na scenie, gdy byli w swojej szczytowej formie. To czysty pokaz siły, brutalności i scenicznej precyzji weteranów death metalu. Od początku koncertu hiciory (że wymienię tylko „Dead By Down”, „Bastard Of Christ” i „When Satan Rules His World”) sypią się jak polska prawica (i lewica, i centrum, i w ogóle wszystko) w parlamencie, publika szaleje a zespół wylewa z siebie sześćset sześćdziesiąte szóste poty, napieprzając prawie godzinę (czyli trochę krótko) na najwyższych obrotach. Deicide przelecieli po wszystkich swoich wydawnictwach, szczególny nacisk kładąc na nowsze krążki z „Serpents Of The Light” na czele. Szkoda tylko, że przy całej obfitości z „Legion” dostał nam się tylko jeden kawałek – mocarny „Dead But Dreaming”. Cały zespół wymiata jak należy (przy czym szczególne brawa dla Asheima), więc poziom wykonania nie odbiega zbytnio (a w przypadku ostatniego krążka – wcale) od wersji studyjnych. Również brzmieniowo When Satan Lives wypada całkiem nieźle, co nie powinno nikogo dziwić w kontekście poprawek dokonanych w Morrisound. Na krążku świetnie uchwycono duszną atmosferę koncertowego szaleństwa, co szybko udziela się także i słuchaczowi. A to z kolei oznacza, że fajnie się przy tym wydziera japę, i to nie tylko w refrenach. Na koniec mała sugestia a propos powyższego: radziłbym tego unikać przy rozkręcającej się anginie. Dość łatwo można sobie wtedy na dłuuugo zjebać gardełko, zapewniam…


ocena: 8/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/OfficialDeicide

inne płyty tego wykonawcy:

Udostępnij: