Aż trudno uwierzyć, że krążek ten ma już niemal 30 lat. Jeszcze większe zaskoczenie budzi fakt, że dla większości metalowców kapela ta stanowi zagadkę nie mniejszą niż 2+2*2=6 dla współczesnej młodzieży gimnazjalnej. W obu przypadkach sprawa rozbija się, niestety, o znajomość podstaw. Matematyką zajmował się tutaj nie zamierzam (pierwszeństwo mnożenia, kretyni!), kilka słów mogę jednak napisać o tej, jakże niesamowitej, płycie. W czasach, kiedy znaczna większość metalowców dopiero dopieszczała swoje talenty muzyczne, kwartet z Austin jebnął tak niesamowitą porcją dźwięków, że niektórzy do dziś mają napuchnięte uszy. I nie ma w tym ani odrobiny przesady, bo w swoich czasach, a nawet dzisiaj, poziom umiejętności muzyków oraz zaawansowanie techniczne materiału bije na łeb znakomitą większość produkcji muzycznych. Potworna szkoda, że Watchtower przez wiele, wiele lat nie znalazł swoich naśladowców, choć może właśnie przez ową kompleksowość nikt nie garnął się do podjęcia rękawicy. Z drugiej strony, wiele z tego, co można znaleźć w muzyce takich sław jak Cynic, Death, Atheist bądź Spiral Architect wzięło jednak swój początek właśnie z twórczości Watchtower. I jeśli miałbym jednak wskazać, która kapela postanowiła zmierzyć się z geniuszem Watchtower, to wskazałbym właśnie kwintet z Norwegii. Tyle tylko, że od czasu „A Sceptic’s Universe” Spiral Architect nie nagrali nic, a Twisted into Form — odprysk od Spirali — nie prezentuje się tak dobrze, choć nadal może się podobać. Wygląda na to, że jeśli Watchtower sam nie zadba o swoje dziedzictwo, nie zrobi tego nikt inny. Na szczęście singiel z 2010 daje nadzieje na coś równie dobrego, jak Energetic Disassembly. I na tym skończyłbym część zapoznawczą, czas w kilku słowach opisać, z czym tak właściwie Watchtower się je. Główną osią Energetic Disassembly jest średnio szybki, niezbyt agresywny thrash, który poddano jednak obróbce polegającej na połamaniu struktur, wielokrotnych zmianach tempa i intensywności oraz starannemu wyodrębnieniu instrumentów. Już samo to sprawia, że muzyka nabiera wielu cech jazzowego free-stylu. Fanom łamigłówek i wysiłku intelektualnego, tego rodzaju zabieg sprawi niebywałą radość i da sposobność zagłębienia się w najciemniejsze zakamarki aranżacyjnych potworków. Pochodną takiego stylu jest także dość intensywne poczucie pustki, co wynika zapewne z umiejętności muzyków, którzy nie muszą nadrabiać braków hałasem. Jeśli nie znakiem rozpoznawczym, to na pewno pewną wizytówką jest organiczny w brzmieniu, plumkający bas, który mimo tego, iż nie jest na pierwszym planie, wyraźnie odciska piętno na muzyce. Z drugiej strony są operujące w wysokich rejestrach, dość mocno przesterowane gitary. Po tej samej stronie spektrum stoi wokal – wysoki, wrzaskliwy, wwiercający się w ucho, przypominający nieco skrzyżowanie Randy’ego Rampage’a z Mikem Sandersem. Wysoko i skrzekliwie. O tym, że muzyka jest skomplikowana i zmienna już wspomniałem, a niemałe zasługi na tym polu ma pałker, który najwidoczniej założył się z kimś o to, że nie będzie grał schematami. Zakład oczywiście wygrał i swojego pączka zjadł. Tak się w skrócie można zaprezentować debiut Amerykanów. Czy warto? Nie – trzeba, bo wstyd.
ocena: 9/10
deaf
oficjalna strona: www.watchtowerband.net
inne płyty tego wykonawcy:
podobne płyty:
- SPIRAL ARCHITECT – A Sceptic's Universe