„Trilateral Progression” to krążek ze wszech miar znakomity, więc oczywiste było, że przy okazji majstrowania jego następcy, Kanadyjczycy staną przed cholernie trudnym wyzwaniem. Sprawę dodatkowo skomplikowały przetasowania w składzie – Iana Campbella zastąpił niezły, choć wyraźnie słabszy Alex Leblanc, a długoletniego gitarzystę Steve’a Henry znany choćby z Quo Vadis Will Seghers, który mimo niewielkiego stażu miał zaskakująco duży wpływ na kształt tego albumu. Czy The Thin Line Between jest lepszy od poprzednika? Tego — na zdrowy rozsądek — nie wiem, ale na podstawie wywoływanych przezeń emocji mogę powiedzieć, że oba krążki rajcują mnie jednako, choć różnic między nimi co niemiara. Również faktem jest, że oba są wyładowane pomysłami jak Sejm złodziejami i półgłówkami, a swą wyrazistością zupełnie nie pasują do obecnego oblicza death metalu. „Trilateral Progression” był krótszy, a muzyka na nim zawarta bardziej skondensowana. W przypadku The Thin Line Between mamy do czynienia w większym stopniu z rozbudowanymi aranżacjami, czego świetnym przykładem jest ponad ośmiominutowy utwór tytułowy. Pomimo tych zmian styl Neuraxis został zachowany, a jego główne składniki, to jest: brutalność, melodyjność i techniczna biegłość wciąż ewoluują i wciąż zachwycają. Krążek chyba nie jest aż tak pokręcony i pokombinowany, jak poprzedni, a mimo to wydaje się od niego trudniejszy i bardziej wymagający. To oczywiście nie zarzut — wszak Neuraxis nie celują w nierozgarniętych fanów Vadera — bo dzięki temu zawiera ogromne pokłady rozmaitych niuansów do stopniowego odkrywania. Aleee, żeby nie było – chłopaki nie zapędzają się w bzdurne fikołki dla samej techniki, jak chociażby Behold… The Arctopus, bowiem płyta jest trudna, ale też bardzo dynamiczna, świeża i wpadająca w ucho. Mimo, iż album prezentuje sobą zajebiście wysoki poziom, i tak warto wyróżnić kilka wyjątkowo wybijających się numerów. Pierwszym jest „Wicked”, w którym, po jednominutowej rozbiegówce, wraz z wokalem wchodzi najbrutalniejszy, najbardziej ścierający kości riff, jaki od dłuższego czasu słyszałem – coś wspaniałego! „Versus” zaczyna się dziwnymi gitarami opartymi na dosłownej trzepance, by w dalszej części — po solówce perkama — wystrzelić (to słowo jakoś tak samo się nasuwa…) masakrycznie technicznym i zarazem melodyjnym riffem, w którym więcej życia, niż w całej twórczości Six Feet Under. Znakomity jest także „Oracle” — dzieło Willa — który łączy w sobie kapitalne melodyjne/techniczne pomysły z bardzo agresywnymi zwrotami akcji i potężnymi wokalami. No i na koniec „Phoenix” – dla mnie druga część prześwietnego „The Apex” z poprzedniej płyty; jeśli komuś wtedy było mało, to tym razem może się do syta nachapać tą dawką geniuszu – każdy element tego utworu kładzie na łopatki i doskonale pompuje adrenalinę. Wspomniałem o Alex’ie – nie jest tak wspaniały i wszechstronny jak poprzednik, ogranicza się do ryczenia i okazjonalnych wrzasków, jednak z powierzonego mu zadania wywiązuje się należycie. Ten minusik chłopaki sprytnie nadrobili, bo w „The Thin Line Between” i „Oracle” gościnnie odgłosy paszczą daje Luc Lemay, co czyni Neuraxis w moich oczach zespołem niemal świętym. W każdym razie na relikwie po nich można się już zapisywać. Brzmienie znakomite – moce i czytelne, ale do tego przyzwyczaili fanów kilka płyt temu, więc zaskoczenia nie ma. The Thin Line Between to album nieprzeciętny, który miłośnikom solidnego kanadyjskiego wygrzewu po prostu musi się spodobać, mile zaskoczy także tych, którzy z gromnicą w ręku wypatrują na dzisiejszej scenie brutalnego death metalu zagranego z finezją.
ocena: 10/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/neuraxismetal
inne płyty tego wykonawcy:
achh legendarny Neuraxis. Skomplikowany do ogarnięcia Technologiczny i Brutalny Death. Pod wieloma względami Neuraxis wraz z innymi kanadyjskimi grupami promowali nową technikę perkusyjną, czyli tzw. gravity blasts. Gdzieś ten duch Kataklysm przeniknął do nowej fali, bo można mówić o jakiejś konkretnej scenie i stylu. Okładka przypomina mi nieco Thy Disease. Ktoś tutaj się kimś inspirował. Ja wierzę, że ta płyta zasługuje na tak wysoką ocenę, bo to słychać, ale też nie ukrywam że mnie ta płyta skutecznie przytłacza. Jest to naprawdę BARDZO trudna muzyka, dla bardzo wymagającego słuchacza. Dlatego mam szacun dla każdego, kto nie boi się takiej jazdy
OdpowiedzUsuń