Trzeci longplej Strażników należy potraktować jako zwieńczenie pewnego rozdziału w ich karierze, rozdziału poszukiwań, tworzenia własnej tożsamości i wychodzenia z wieku młodzieńczego. Dwa lata od wydania pierwszego „Battalions of Fear” wystarczyły, by — doszedłszy do granic stylu — zacząć się zastanawiać nad wyjściem z dość gęsto obsianego poletka niemieckich kapel speed metalowych. Można więc Tales From The Twilight World potraktować w dwójnasób, z jednej strony jako koniec pewnej epoki, ale też jako łącznik między własnym dziedzictwem muzycznym, rozpoczętym jeszcze w erze Lucifer’s Heritage, a rosnącą samoświadomością. A co to znaczy przetłumaczone na polski? Znaczy to tyle, że tak, jak nie można powiedzieć, że Tales From The Twilight World rozpoczynają nowy okres w dziejach kapeli (przyjdzie na to jeszcze poczekać), nie można też powiedzieć, że są „tylko” albumem speedowym. Pierwsze, na co kieruje się uwaga, to większa ilość wszelkiej maści poza-speedowych elementów, w tym zmian tempa, niebanalnej melodyjności i złożonych struktur. Mówiąc prościej – jest bardziej progowo. Nadal do przodu, bezpardonowo wręcz, ale gdzieś tam (i to dość często) słychać rozmaite eksperymenty z czasem i muzyczną przestrzenią; żeby nie być gołosłownym – „Lord of the Rings” to przecież pierwsza ballada, forma dotychczas Blindom nie znana. Słychać też, kolejny krok w dobrą stronę, poprawę jakości realizacji materiału, większą głębię dźwięków, ich bardziej naturalne brzmienie, a co za tym idzie większą soczystość muzyki i rozpoznawalność elementów składowych, co przy zwiększonej komplikacji pozwala lepiej się nimi cieszyć. Nie można też nie wspomnieć o wielkiej przebojowości Tales From The Twilight World, znakomita większość utworów to koncertowe hity, grane nawet teraz, mimo upływu przeszło dwudziestu lat i wciąż tak samo kopiące. Ktokolwiek był na występnie Bardów z pewnością się ze mną zgodzi, że utwory takie jak: „Welcome to Dying”, „Goodbye My Friend” (fantastyczna melodia i refren), „Lost in the Twilight Hall”, „The Last Candle” (kończące utwór chórki poniewierają, niezależnie, czy się słucha kawałka w domu, czy na koncercie) czy przywoływany już „Lord of the Rings” to nieodłączne elementy każdego setu, bez których nie obejdzie się poważany koncert. Warto przywołać jeszcze dwa, które zasługują na uwagę, a które przez większość traktowane są po macoszemu – niezrozumiane. Pierwszy z nich to „Tommyknockers”, a drugi, następujący zaraz po nim, „Altair 4” – oba lekko szalone, bardziej niż pozostałe zawinięte, z lekko odjechanymi melodiami i przejściami. Tworzą one wspaniałe uzupełnienie dla pozostałych utworów, pokazując jednocześnie jak otwarte i niestroniące od eksperymentów umysły mają Blindzi. Dla mnie, podobnie jak dla części ich fanów, Tales From The Twilight World są pierwszym albumem, który z całą pewnością można uznać za Blindowy. I jako takowy zasługuje na naprawdę wysokie noty. Ode mnie ma 9.
ocena: 9/10
deaf
oficjalna strona: www.blind-guardian.com