Phil Fasciana przynajmniej kilka razy w karierze deklarował, że skład, którym dysponuje, jest tym najlepszym w historii zespołu. Ostatnio, po wydaniu „Dead Man’s Path”, zagalopował się naprawdę daleko i stwierdził, iż stanowią tak zgraną maszynę, że jeśli ktokolwiek odejdzie, oznaczać to będzie koniec kapeli. Minęły cztery lata, doczekaliśmy się nowego albumu, a na zdjęciu grupowym oglądamy trzy nowe twarze. Normalnie zapytałbym, gdzie tu konsekwencja, ale zawartość The 13th Beast jest na tyle dobra, że sobie daruję. No i nie ukrywam, że bez Malevolent Creation świat klasycznego death metalu byłby znacznie uboższy.
Na swoim trzynastym albumie Amerykanie pokazali się z nieco innej niż zwykle strony – wprawdzie bez rewolucyjnych zmian, ale na tyle w ich przypadku świeżo i ciekawie, że nie można im zarzucić recyclingu najbardziej typowych schematów. Ma to oczywiście związek z osobą nowego gitarniaka/wokalisty, który napisał zdecydowaną większość materiału (jakieś 80% muzyki i wszystkie teksty). Spisał się co najmniej dobrze, ale faktem jest, że przy pierwszym kontakcie The 13th Beast wydaje się odstawać stylem od większości pozycji w dyskografii Malevolent Creation w podobnym stopniu co z lekka dziwny „In Cold Blood”.
To wrażenie pogłębia brzmienie, które na pewno nie jest tak potężne jak na wcześniejszych płytach (przydałyby się zwłaszcza pełniejszy sound garów), choć ponownie szlifował je Dan Swanö. Kolejna kwestia wpływająca na wyczuwalną odmienność krążka to wokal Wollenschlaegera. Ogólnie Lee daje radę, ale w jego głosie nie ma niczego rozpoznawalnego, co mogłoby go wynieść ponad średnią światową. Brett Hoffmann był jednak nie do podjebania na tym stanowisku, więc tym bardziej szkoda chłopa. Ponadto na The 13th Beast do myślenia dają popisy solowe, których swoją drogą jest stosunkowo mało jak na 50-minutowy materiał. Dwie solówki zagrał gościnnie Ryan Taylor (nikt znany), po jednej Fasciana i Wollenschlaeger, natomiast za pozostałe cztery, proste, króciutkie i zawstydzające, odpowiada… basman. I nie, to nie są solówki basowe.
Gdybym wcześniej nie napisał o fajności The 13th Beast, z powyższego opisu wyłania się obraz płyty w najlepszym razie przeciętnej. Tak jednak nie jest. Pomimo swoich oczywistych niedoskonałości trzynasty album Malevolent Creation jako całość wypada nad wyraz dobrze – w przeważającej części jest szybki, bardzo motoryczny i upakowany sensownymi riffami. Słychać, że odmłodzonej ekipie nie brakuje zapału do agresywnego napieprzania, że ma pomysł na siebie. Także pod względem chwytliwości nie jest źle, a kawałki typu „Canvas Of Flesh”, „The Beast Awakened”, „Trapped Inside” czy „Knife At Hand” powinny na stałe zagościć w setliście zespołu. Wprawdzie zastanawiam się, jak długo jeszcze wytrzymają (nie mam na myśli składu!), ale na emeryturę jeszcze bym ich nie wysyłał. Nie z takimi płytami.
ocena: 7,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/malevolentcreation
inne płyty tego wykonawcy: