Jeżeli spodziewaliście się zjebki pod adresem ostatniego dziecka (a raczej bękarta) Wilczego Pająka, to musicie uzbroić się w cierpliwość i jeszcze chwilę wytrzymać. W końcu to wiekopomne dzieło zasługuje na recenzję co najmniej Pulitzerową, albo innego Zajdla. A dziś będzie kompletnie z innej beczki: druga strona czarnej, metalowej tęczy, gdzie skrzaty mają wygódkę – symfoniczny black/ambient rodem z Austrii, czyli nie kto inny jak tolkienizujący duet Summoning. Trzy lata po poprawnym „Dol Guldur”, panowie Protector i Silenius wygłówkowali na tyle świeżego stuffu, że światło dzienne ujrzała nowa, czwarta już w dorobku zespołu, płytka. Całkiem bardzo dobra płytka jeśli mam być (dla odmiany, hehe) szczery. A na niej zmiany, zmiany i jeszcze raz… to, co zwykle. Oczywiście o żadnej rewolucji nie ma mowy, ale o ewolucji – to już jak najbardziej tak. Zacznę od elementu nie najbardziej oczywistego, lecz od kawałka zatytułowanego „Where Hope and Daylight Die”, w który to kawałku gościnnie wystąpiła, szerzej nieznana, Tania Borsky. Jak nam Encyclopaedia Metallum podpowiada, pani ta swego czasu była związana z Protectorem i chyba temu należy zawdzięczać jej udział. Niemniej jednak swoją działkę odwaliła dobrze, może nawet bardzo dobrze. I tu mała uwaga: po dłuższym czasie doszedłem do wniosku, że pewne zafałszowania w wokalach Tanii to, dość oryginalny trzeba przyznać, środek wyrazu artystycznego. To, że potrafi śpiewać raczej nietrudno się domyślić, zaś owe zafałszowania doskonale wpisują się w summoningową ornamentykę złej strony mocy, czyli nawet jeśli lirycznie, to w wypaczony sposób. Przyznam, że chwilę mi zajęło dojście do takiego rozumienia, jednak daje ono dodatkowe bodźce i emocje, których mógłbym nie zaznać zamykając się na taką interpretację. Brawo panowie, well played. Wracając jednak do głównego wątku zmian, to chodzi oczywiście o gitary. Dużo gitar, dużo mądrych, pierwszoplanowych gitar, które zrobiły (popularny ostatnio) coming-out i podpieprzyły tu i ówdzie główne skrzypce syntezatorom (uścisk ręki pana Zbigniewa z Białegostoku dla tego, kto przetłumaczy to jakiemuś Amerykaninowi). Udało się dzięki temu wziąć najlepsze z dotychczasowych dzieł, tzn. surowe, blackowe, będące przecież ucieleśnieniem Melkorowego zła gitary rodem z „Lugburz” (bez przygłupawych melodii rodem z „Lugburz”) oraz bombastyczne, na wskroś epickie i podniosłe aranżacje syntezatorowe z „Dol Guldur” i „Minas Morgul” wraz z takimiż stamtąd melodiami. Dwa w jednym, czyli na złość rozpadowi Austro-Węgier. Podsumowując: zmian wielkich nie ma i być nie mogło, bo i po co. Cieszy powrót gitar, utrzymanie wysokiego poziomu kompozycji i kolejna godzina w Śródziemiu widzianym oczami Zła. Mnie więcej przekonywać nie trzeba.
ocena: 8/10
deaf
oficjalna strona: www.summoning.info
inne płyty tego wykonawcy: