„Ale to już było i nie wróci więcej”… Nic z tych rzeczy – to powraca wciąż i wciąż, a ja powoli mam już tego dość. Na Exitivm — obowiązkowo nagranym w całkowicie nowym składzie — Patrick Mameli po raz kolejny próbuje w muzyce nawiązać do wielkości „Testimony Of The Ancients” i „Spheres” i ożenić ten wiekowy już styl z nowoczesnym (czy po prostu – współczesnym) brzmieniem, w którym zasmakował zaraz po pierwszej reaktywacji zespołu. Czy ta synteza się udała czy nie – ta kwestia w zasadzie schodzi na dalszy plan, bo na pierwszy wysuwa się niestety wtórność takich zabiegów oraz to, że sprawiają wrażenie przeprowadzanych na siłę. Uprzedzając pytania – to nie jest najgorszy album Pestilence, choć do najlepszych bardzo dużo mu brakuje.
Exitivm rozpoczyna rozwlekłe i niepotrzebne intro, które przechodzi w… intro do „Morbvs Propagationem” – utworu, który wraz z następującym po nim „Deificvs” (również z intrem) wskazałbym jako najbardziej udane na płycie. W tych dwóch kawałkach Pestilence pokazują wszystkie swoje atuty, absolutnie wszystko, co mają do zaoferowania i to właśnie nimi wyczerpują temat. Dzięki licznym urozmaiceniom zespołowi udaje się całkiem nieźle utrzymywać uwagę słuchacza, zainteresować go i to jest jakiś sukces, bo już kolejne utwory nie wprowadzają niczego nowego, nie zaskakują, jadą za to na ogranych schematach i skutecznie się rozmywają. Słuchając piątego numeru, nie pamiętam już, co było w czwartym. Słuchając szóstego, nie pamiętam, co było w piątym… I tak dalej. Exitivm brakuje wyrazistych riffów czy zapamiętywalnych melodii, a konstrukcja sporej części kawałków jednoznacznie wskazuje, na jakich utworach z przeszłości Mameli się wzorował. Oczywiście w drugiej części płyty (czyli od 10 minuty w gorę) również trafiają się jakieś lepsze momenty — w „Pericvlvm Externvm”, „Exitivm” czy „Dominatvi Svbmissa” — ale żeby je wyłapać trzeba trochę wysiłku i skupienia.
Aby pogłębić i tak już oczywiste nawiązania „Testimony Of The Ancients”, Mameli zdecydował się na użycie klawiszy, których plamy w zamyśle miały „robić klimat” oraz podkreślać niektóre partie. Piszę „w zamyśle”, bo w rzeczywistości są dość przypadkowo porozpieprzane po całym materiale, bez wielkiego związku z death metalowym trzonem, więc spokojnie mogłoby się bez nich obejść. Równanie do „Testimony Of The Ancients” dotyczy również ogólnego tempa materiału – jest średnio-średnie. Na Exitivm blasty zredukowano do minimum (pojawiają się jedynie w „Morbvs Propagationem”) i tego w ogóle nie rozumiem, bo Michiel van der Plicht specjalizuje się w szybkim i intensywnym graniu, a tymczasem w większości utworów nie ma nawet szansy solidnie rozruszać kończyn. Mimo wszystko i tak jego wkład w muzykę jest bardziej odczuwalny niż Joosta van der Graafa, którego bas przebija się na powierzchnię może przez kilka sekund.
O wykonaniu nie ma sensu się wiele rozpisywać, bo z jednej strony wysoki poziom jest „oczywistą oczywistością”, z drugiej zaś Patrick nie postawił kolegów przed wyjątkowo wymagającym technicznie materiałem, który mógłby im sprawić jakiekolwiek problemy. Więcej uwagi warto poświęcić brzmieniu, bo w tym aspekcie nowy krążek Pestilence mocno różni się od poprzedniego. Exitivm bliżej do przytłaczającego i mechanicznego soundu „Doctrine” i „Obsideo”, więc ogólnie jest cieżko, brutalnie i tak dalej, jednak kosztem spójności z muzyką. „Hadeon” miał dużo lepiej dopasowane brzmienie do stylu i w związku z tym całość wypadała po prostu naturalnie, a przy okazji również była bardziej dynamiczna.
Jak już wspomniałem na początku, Exitivm nie jest najgorszym albumem Pestilence, choć dla mnie na pewno słabszym i mniej przekonującym od poprzedniego. Podobnie jednak jak na „Hadeon”, nie ma tu ani jednego kawałka, który mógłby zostać ze mną na dłużej, i o który mógłbym drzeć mordę na ewentualnym koncercie. Pewien problem widzę także i w tym, że jeśli mnie nachodzi na muzykę w stylu „Testimony Of The Ancients”, to biorę się za „Testimony Of The Ancients”, tanie substytuty zaś pomijam.
ocena: 6,5/10
demo
oficjalna strona: www.pestilence.nl
inne płyty tego wykonawcy: