Od momentu powrotu Unleashed na scenę z Fredrikiem jako głównym kompozytorem, płyty zespołu wyglądają w zasadzie bardzo podobnie. Nadzwyczaj dobrze, momentami nawet zajebiście, ale jednak podobnie. Jeśli komuś ten, utrzymywany od przynajmniej dziesięciu lat, schemat już się znudził, to z dużym prawdopodobieństwem przyklaśnie nieco odmiennej zawartości Dawn Of The Nine. Ja tam się do owacyjnych braw nie wyrywam, bo co tu ukrywać – album w paru miejscach dość wyraźnie rozminął się z moimi oczekiwaniami. Żadna to autoparodia czy niezrozumiały eksperyment — wszak mowa o cholernie doświadczonej kapeli — ale cuś jakby wiek muzyków wreszcie zaczął dawać o sobie znać, jakby sił już im na wszystko nie starczało. W rezultacie Dawn Of The Nine ma się do kilku wcześniejszych płyt jak „Across The Open Sea” do „jedynki” i „dwójki” – jest fajnie, swojsko, przebojowo i patetycznie, ale moc zdecydowanie już nie ta. Początek płyty jest całkiem przyjemny, ale dupy natłokiem wrażeń nie urywa. Ekstremalnością również nie, bo naprawdę konkretne napieprzanie w większej dawce pojawia się dopiero w singlowym „Where Is Your God Now?”, który obok „Where Churches Once Burned”, „Let The Hammer Fly” i przede wszystkim „The Bolt Thrower” zaliczyłbym do najlepszych kawałków na krążku. Ten ostatni to, jak nietrudno się domyśleć, oko puszczone do wielbicieli klasycznej angielskiej konserwatywnej (nie mylić z konserwową) mielonki. Unleashed ten numer wyszedł na tyle zajebiście wiarygodnie (pod względem muzyki, nie tekstu), że spokojnie mógłby trafić na kolejny album Brytoli jako następna pochodna „World Eater”. Pozostałe kawałki, z jednym zaledwie wyjątkiem, trzymają równy, dobry poziom, ale niczym specjalnym się nie wybijają. Dołujący wyjątek to, o ironio, utwór tytułowy „Dawn Of The Nine”, który jest dłuuugi, nudny i bez życia, a gdyby nie wypasiona solówka, nie nadawałby się zupełnie do niczego. Jak więc widać, wrażenia po wysłuchaniu krążka są dość niejednoznaczne – jest tu kilka dużych plusów, ale i drażniących minusów nie brakuje. Z dwunastej płyty Unleashed zalatuje mi trochę kryzysem wieku średniego – panowie doskonale wiedzą, jak rzeźbić w swoim stylu, ale niekiedy brakuje im trochę pary, żeby przyłoić mocniej, jak za (nie)dawnych lat (czytać: choćby w 2012). Mięknięcie materiału daje się odczuć także w brzmieniu – łagodniejszym niż ostatnio, z — co daje do myślenia — nieco zakamuflowaną perkusją. Niemniej i tak chwała Szwedom, że nie bawią się w jakieś wygłupy i wymyślanie zespołu na nowo.
ocena: 7,5/10
demo
oficjalna strona: www.unleashed.se
inne płyty tego wykonawcy: