Kto by pomyślał, że po dziesięciu latach od wydania „Mindchaos” Słowakom będzie się chciało na nowo rozkręcać zespół, do tego w starym składzie? Jakieś niewiadome Coś ich jednak tknęło i oto znienacka dostaliśmy trzeci krążek w dyskografii Embolism. O dziwo, Devillumination przez niecałe pół godziny swego trwania potwierdza, że decyzja o powrocie do grania była słuszna, bo to zdecydowanie ich najciekawszy album, najbardziej ekstremalny, a przy tym najnowocześniej — i z osiem razy lepiej niż „Mindchaos” — brzmiący. Kariery już nie zrobią, ale ich podejście do muzyki musi budzić respekt. Tak wygląda grind na czasie – precyzyjny, wybuchowy, szybki i brutalny, choć bez zbyt wielkich kombinacji. Muzycy Embolism odłożyli na bok część wcześniejszych ambicji, nie silą się na przesadnie oryginalną czy wymyślną sztukę i niczego nie poszukują. Nakurwiają. I czynią to naprawdę konkretnie, pamiętając jednocześnie o swoich korzeniach – jest więc ostro, poważnie, ale z licznymi urozmaiceniami, zwłaszcza jeśli chodzi o gitary (a nie tylko o introsy, jak to wygląda u większości). Wprawdzie nie ma tu setki riffów na kawałek, ale te, które upchnięto, na pewno można zaliczyć do charakterystycznych, ponadto część z nich stanowi wyraźny łącznik z przeszłością zespołu. Na Devillumination nie brakuje czystego, energetycznego grzańska, w jakim rozkochani są wielbiciele grindu, jednak na pewno nie jest to napierducha uskuteczniana najprostszymi metodami. Byle do przodu i byle jak – to nie dla tych sympatycznych Słowaków. Za to właśnie cenię Embolism – potrafią narobić hałasu co nie miara, jednak po bliższym przyjrzeniu się okazuje się, że to wszystko ma sens, trzyma się kupy i jest wewnętrznie spójne. Jeśli zatem szukacie grindowego wyziewu na poziomie, polecam sięgnąć po Devillumination – panowie ani na chwilę nie zdradzają się ze swoim pochodzeniem.
ocena: 7,5/10
demo
inne płyty tego wykonawcy: