Cholernie długo trzeba było czekać, żeby powrót Gorguts znalazł wreszcie potwierdzenie w premierowym materiale, ale było warto, po stokroć, kurwa, było warto! Rację przyzna mi zapewne każdy, komu ten zespół jest bliski od lat, a „Obscura” traktuje jako coś więcej niż po prostu zakręcony krążek niezbyt popularnej kapeli. Trzej Amerykanie pod wodzą genialnego Kanadyjczyka nie zawiedli i sowicie wynagrodzili cierpliwość swoich fanów, komponując ponad godzinę wymyślnych sonicznych tortur spod znaku (głównie) awangardowego death metalu. Możecie mi wierzyć, Colored Sands to album, który zapewni najbardziej wymagającym słuchaczom wypasioną estetyczną ucztę na naprawdę wieeele wnikliwych przesłuchań. Album, przez który będą się w skupieniu przekopywać, rozkładać go na czynniki pierwsze, chłonąc i analizując każdy dźwięk. Wyczekiwana latami płyta ma sporo punktów wspólnych z rewolucyjnym krążkiem numer trzy — można tu mówić o kontynuacji pewnej idei — a jednocześnie jest od niego odpowiednio inna, bo wzbogacona o wiele późniejszych doświadczeń Luc’a (choćby Negativę) i garść wpływów jak najbardziej współczesnych (nomen omen i tak… postgorgutsowych!). Żeby nie było zbyt łatwo, środek ciężkości umieszczono w nieco innym miejscu, czyniąc tym samym materiał mniej oczywistym i przewidywalnym. Colored Sands nie jest jednak tworem intencjonalnie technicznym i makabrycznie pojebanym dla samej techniki i makabrycznego pojebania, jak by się mogło wydawać i do czego inni usilnie zmierzają. Nic z tych rzeczy! Trudne do ogarnięcia instrumentalne zakręcenie uwolniono przy okazji generowania zajebiście dusznego, przytłaczającego klimatu, który na tym albumie wysuwa się zdecydowanie na pierwszy plan, a dodatkowo jest pogłębiany doskonałym wokalem Lemay’a. Już pierwsze sekundy „Le Toit du Monde” (swoją drogą jednego z lepszych w zestawie) nie pozostawiają co do tego wątpliwości: kaleczące uszy dupnięcie, a potem nastaje nieprzenikniona ciemność, jakby się słuchaczowi co najmniej wagon węgla przed nosem wykoleił. Wrażenie, choć prymitywnie przeze mnie opisane, jest potężne i utrzymuje się już do końca płyty. I to niezależnie od tego, czy zespół pruje na pełnych obrotach (w tempach dotąd dla siebie nieosiągalnych – zasiadający za zestawem Longstreth nie dostał przecież posady w Origin za piękne oczy) na granicy kakofonii czy leniwie igra z ciszą i układem nerwowym odbiorcy. Nawet zaaranżowany na klasyczną modłę (dosłownie – kłaniają się Liszt, Grieg i podobni) „The Battle Of Chamdo” nie jest tu żadnym wyjątkiem i równie mocno potrafi zakręcić człowiekowi pod kopułą, choć jebnięciem oczywiście nie dorównuje pozostałym utworom. Na tym albumie ekipa Luc’a Lemay nie idzie na żadne artystyczne kompromisy. Szczególnie imponujące jest to, że rządzony twardą ręką Gorguts — pomimo inkorporowania paru nowych rozwiązań — nadal z pełnym przekonaniem gra swoje. Muzycy nie ulegli presji debilnych oczekiwań tych, którzy i tak ich wcześniej nie słuchali, nie próbują się też nikomu na siłę przypodobać. Tak więc albo Colored Sands naprawdę komuś spasuje i będzie do tej płyty z zainteresowaniem wracał, albo szybko da sobie spokój – bo wmawianie sobie, że to fajne, na niewiele się zda. Tak wygląda powrót w wielkim stylu!
ocena: 9/10
demo
oficjalna strona: www.gorguts.com
inne płyty tego wykonawcy:
podobne płyty:
- AD NAUSEAM – Nihil Quam Vacuitas Ordinatum Est
- CATHEXIS – Untethered Abyss