Uczciwie przyznaję, że nie spodziewałem się już usłyszeć nowej muzyki z obozu Acheron. Przez dziesięć ostatnich lat Amerykanie mocno wyhamowali wydawniczo i generalnie niewiele się u nich działo — oprócz obowiązkowych zmian składu — więc miałem pełne podstawy przypuszczać, że długo już nie pociągną. Dlatego też na wydany jakiś czas temu Kult Des Hasses nie zwróciłem większej uwagi, bo z daleka zalatywało to łabędzim śpiewem, ewentualnie przedśmiertnymi drgawkami, na które przykro patrzeć. Zwątpiłem w nich, taka prawda. A tu, kurwa, niespodzianka! I to jak na razie największa w tym roku. Panowie kupili mnie już pierwszym riffem, który ma w sobie duuużo z „Leprosy”, a to nie koniec atrakcji, bo później jest jeszcze lepiej, ale wciąż do bólu klasycznie, choć nie tylko za sprawą bezpośrednich wpływów Death. Co więcej, zajebistości na Kult Des Hasses jest na tyle, że bez dłuższego zastanowienia można ten krążek określić najlepszym w dyskografii Acheron! Wiem, mocne słowa, ale nowe dzieło Amerykanów ma tyle atutów, że taka śmiała opinia jest do wybronienia. Co najbardziej przemawia za albumem? Zacznę od najprostszego – zabijająca jakość kompozycji. Każdy numer jest osobnym tworem, każdy ma to coś, co go odróżnia od pozostałych, a jednocześnie nie narusza spójności materiału. Jedyne odstępstwo od klasycznej amerykańskiej jazdy to „Devil’s Black Blood”, który jest niczym innym jak ukłonem Acheron w stronę brudnego rocka i Motörhead, ale też fajnym, więc problemu z jego obecnością w zestawie robić nie można. Najważniejsze, że trzon Kult Des Hasses to doskonale zaaranżowane, rozbudowane i mega chwytliwe utwory, które po prostu płyną – są bardzo naturalne, urozmaicone, wyważone i na pewno nie przekombinowane. Umiejętności muzyków nie podlegają najmniejszej dyskusji, ale są dla nich tylko zapleczem, nie pchają się z nimi na pierwszy plan, co jest bolączką większości nowych kapel. W riffach i solówkach (swoją drogą sporo ich upchnięto) liczy się przede wszystkim gęsty od siarki klimat. Na pochwałę zasługuje zmysł zespołu do wstrzeliwania się z danym pomysłem w odpowiednie miejsce, dzięki czemu nawet proste z pozoru patenty urastają do rangi objawień. Weźmy choćby genialne zwolnienie w „Daemonium Lux”, melodie w „Raptured To Divine Perversion”, solówkę w „Thy Father Suicide” czy refren „Jesus Wept (Again and Again)” – niby nic niezwykłego, ale jakie to robi wrażenie! Na koniec wspomnę tylko, że chociaż zespół w wysiłkach wspiera (głównie wokalnie) plejada mniej lub bardziej znanych gości, to album wymiatałby także bez ich udziału.
ocena: 9/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/Acheronband/