Jeśli nie przepadacie za powerem, macie torsje na samą myśl o operze metalowej, a ciąg skojarzeń dla „metalu” i „baby” kończy wam się na prasowaniu, tudzież innych pracach domowych, to odpuśćcie sobie tą reckę – dla własnego i mojego spokoju. Recenzowany 01011001 jest bowiem albumem na wskroś powerowym, symfonicznym i zaśpiewanym przez baby i czy to się komuś podoba czy nie, to jest to kawał zajebistego grania. Wszystko, począwszy od występujących gościnnie muzyków, poprzez całą warstwę kompozycyjną, a skończywszy na realizacji i produkcji, stoi tu na najwyższym poziomie. Można nie lubić powerowego grania, co zresztą jest niekiedy całkowicie zrozumiałe, ale nie można nie uznawać nazwisk, które pojawiły się na wydawnictwie: Kürsch, Lande, van Giersbergen, Warby, Romeo, Sherinian – to tylko część z liczącej grubo ponad dwadzieścia osób rzeszy grajków i śpiewaków. I to dzięki nim właśnie, nim i fantastycznym kompozycjom ma się rozumieć, album ten jest tak dobry i słucha się go tak wyśmienicie. Przy czym radzę zabierać się za niego w całości, bo wtedy właśnie — jako opera — ukazuje cały swój potencjał. Pisałem już niegdyś o tym, więc nie widzę sensu się powtarzać; zapamiętajcie jednak, że słuchanie poszczególnych kawałków przypominać będzie podglądanie sąsiadki przez dziurkę od klucza. Niby się da, ale lepiej otworzyć drzwi. Przesłuchanie całego wydawnictwa, czyli przeszło stu minut, jest pewnym kłopotem, ale zapewniam – jest tego warte. Niestety, najlepszy nawet skład nie zapewni przyjemnych doznań estetycznych, kiedy kompozycje będą kuleć, tu jednak — jak pewnie zdążyliście obczaić — nie jest to żadnym zmartwieniem. Zdecydowana większość z piętnastu kompozycji zasługuje na miano przebojów, wystarczy, że przytoczę kilka tytułów i wszystko będzie jasne. „Age of Shadows”, „Liquid Eternity”, „Beneath the Waves”, „River of Time” – co jest, swoją drogą, kolejnym dowodem na wielkość i kunszt wokalny Hansiego Kürscha, „E=MC2”, „The Sixth Extinction”, ale także „Comatose”, „Newborn Race”, „The Truth Is in Here” oraz pozostałe sześć. Naprawdę ciężko mi wskazać mój ulubiony kawałek, chociaż podejrzewam, że będzie to któryś z Hansim na wokalach – chociaż, jeśliby wziąć na to poprawkę, to… to wróciłbym do punktu wyjścia, czyli braku faworyta. Trudność polega nie tylko na tym, że aranżacje są dobrze przemyślane, a przez to porównywalnie zajebiste, ale także na tym, że grają dopiero jako całość. Kontekst jest w przypadku takich wydawnictw sprawą kluczową. Lekko naiwne są same liryki, ale — znowu patrząc z globalnej perspektywy — pasują do tego wydawnictwa i całej jego atmosfery. Kwestiom natury technicznej nie ma co poświęcać większej uwagi, bo nie można im niczego zarzucić – wszystko brzmi jak należy, co przy takiej ilości ścieżek i polifonii mogło być pewną trudnością, dźwięki są odpowiednio nasycone, instrumenty wydobyte, a nad wszystkim unosi się kosmiczny klimat. Słowem – cacuszko.
ocena: 9/10
deaf
oficjalna strona: www.arjenlucassen.com/content/arjens-projects/ayreon
inne płyty tego wykonawcy: