Fallujah za sprawą poprzedniego krążka odnieśli spory sukces, którego miarą nie jest nawet obecny kontrakt z Nuclear Blast (bo jak oni zwęszą walutę, to są skłonni podpisać papiery z każdym), a pierwsi naśladowcy z różnym skutkiem kopiujący patenty z „The Flesh Prevails”. Czy wśród tych epigonów znajdzie się jakiś poważny konkurent dla Amerykanów? Na razie raczej nie, i to z dwóch powodów. Po pierwsze jest to granie zbyt złożone i oryginalne, żeby je szybko rozpracować i tak po prostu przystosować do własnego stylu, a przy okazji nie być posądzonym o (ślepe) naśladownictwo. Po drugie Fallujah — a dokładniej Scott Carstairs — rozwijają swoje wizje w takim tempie, że zawsze będą przynajmniej o krok przed innymi, którym również marzy się bycie na czasie.
A Dreamless jest właśnie, jakby to paskudnie nie brzmiało, albumem na czasie: niejednoznacznym, progresywnym i eklektycznym. Nie każdemu takie podejście do death metalu — czy do metalu w ogóle — spasuje, ale nie można odmówić zespołowi konsekwencji w dążeniu do własnego stylu, który zresztą już teraz jest bardzo pojemny. To, co znamy jako dodatki do technicznego grzańska z poprzedniego krążka, zostało na Dreamless bardziej dopracowane i przede wszystkim rozbudowane. Więcej jest zatem wszystkiego, co może od tej płyty odstraszać ortodoksów, a co da się podciągnąć pod nowoczesność: elektroniki, przestrzeni, sampli, czystych i damskich wokali… Jednym słowem: klimatu.
W kwestii budowania atmosfery (a przy okazji spójności muzyki) Amerykanie poszli tak daleko, że udało im się uzyskać rzadko spotykaną w takim graniu immersyjność, choć nie sprzyjają jej liryki oparte na kilku niepowiązanych ze sobą filmach. Dla mniej przychylnych może to oznaczać tylko tyle, że kolejne kawałki trudno od siebie odróżnić. Bardziej wyrozumiali dostają natomiast prawie godzinę wymagających dźwięków, które przyjemnie falują, płynnie przechodząc z brutalnych wyziewów w spokojne refleksyjne ambienty.
Fallujah na Dreamless zdecydowanie odeszli od typowej dla technicznego death metalu stylistyki, mniej szpanują umiejętnościami (choć tylko ignorant nie zauważyłby, że grają jeszcze lepiej i na lepszym sprzęcie), nie dociskają pedału gazu do dechy — mimo iż wciąż potrafią solidnie dopieprzyć — a bardziej skupiają się na rozwijaniu progresywnej strony muzyki i robieniu z nią tego, na co tylko mają ochotę. Na tej płycie naprawdę nie słychać, żeby członkowie Fallujah przejmowali się jakimiś ograniczeniami, ramami gatunkowymi czy bali się zrobić coś, co takiemu zespołowi nie przystoi. Taka odwaga popłaca, bo jak już na wstępie wspomniałem – to nie oni, ale ich naśladują.
Warto zaznaczyć, że przy okazji Dreamless zespół wyraźnie poprawił brzmienie i ogólną selektywność, rozdzielając obowiązki realizatorskie na Zacka Ohrena (gitary, bas, wokale) i Marka Lewisa (perkusja). Dzięki temu jakże rozsądnemu posunięciu instrumenty nie zlewają się już w jedno, jak to miało miejsce na „The Flesh Prevails”. Jeśli tylko Nuclear Blast należycie wykorzysta obecne atuty Fallujah, to jest szansa, że zrobią z nich gwiazdę dużego formatu. No, chyba że im się wcześniej znudzą…
ocena: 8,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/fallujahofficial
inne płyty tego wykonawcy:
podobne płyty:
- INANIMATE EXISTENCE – Calling From A Dream
- IRREVERSIBLE MECHANISM – Immersion
- Empyrean