17 stycznia 2025

Defeated Sanity – Chronicles Of Lunacy [2024]

Defeated Sanity - Chronicles Of Lunacy recenzja reviewOstatnia dekada upłynęła Defeated Sanity na stopniowym odchodzeniu od tego, czym zasłynęli na początku działalności (a więc brutalnego i technicznego death metalu) i jednoczesnym tworzeniu nowej jakości w znacznie poszerzonych ramach… brutalnego i technicznego death metalu. W krótkich żołnierskich i jakże filozoficznych słowach: grają z grubsza to samo, ale inaczej. O ile jeszcze na „The Sanguinary Impetus” nie byłem w pełni przekonany do zmienionej formuły (co mogło mieć również związek z niepełnym składem), tak kierunek rozwoju zaprezentowany na Chronicles Of Lunacy oceniam już wyjątkowo pozytywnie. Kurwa, to najlepszy materiał tej niemiecko-amerykańskiej ekipy od czasu wybornego „Passages Into Deformity”!

Pisząc o poprzedniej płycie Defeated Sanity, zwróciłem uwagę, że w czołówce takiego grania zrobił się mały tłok. Lille Gruber z kolegami doszli chyba do podobnego wniosku, bo Chronicles Of Lunacy to nawet nie tyle próba zdystansowania konkurencji, co wypracowania własnej niszy, w której nikt im nie będzie bruździł i nic ich nie będzie ograniczało. Nie znaczy to oczywiście (na szczęście!), że zespół poszedł w jakąś awangardę i niezrozumiałe eksperymenty, nie – po prostu nie sprowadza pomysłu na siebie do jawnie disgorge’icznego (i już nieco wyeksploatowanego) napierdolu, a zamiast tego coraz śmielej miesza w strukturach i korzysta z mniej popularnych rozwiązań.

Chronicles Of Lunacy zawiera wszystko, czego można oczekiwać/wymagać od klasowej płyty z brutalnym i technicznym death metalem; są tu zatem i mordercze tempa, i wgniatający ciężar, i mnóstwo technicznych wygibasów, no i okrutnie niskie bulgoty wokalisty. Innymi słowy – klasyka. Od stereotypowego przedstawiciela gatunku (choćby Inherit Disease) Defeated Sanity odróżnia jednak sposób podania tych elementów, bo w wielu fragmentach bohaterowie tej recenzji grają… hmm… brutal death na jazzową modłę albo jazz na brutal death’ową… Stopień zakręcenia wielu partii, ich gęstość, niestandardowe zagrywki, kombinacje z rytmem – to robi wrażenie i przyjemnie urozmaica ogólny wyziew, ale wcale go nie łagodzi. Nie ma tu mowy o kompromisach, Chronicles Of Lunacy wali po ryju od początku do końca, tyle że finezyjnie i z rozmachem.

Do „zrobienia brzmienia” zespół ponownie zatrudnił Colina Marstona, a ten spisał się jeszcze lepiej, niż przy okazji „The Sanguinary Impetus”. Dźwięk jest selektywny, głęboki, przyjemnie przytłaczający i przede wszystkim doskonale dopasowany do muzyki. Ze względu na potężny dół i wysoko (bez przegięcia!) nastrojony werbel rezultat może się kojarzyć z typowo podziemnymi produkcjami, jednak czytelność i balans poszczególnych instrumentów to już zdecydowanie wyższa półka.

Defeated Sanity nigdy nie schodzili poniżej pewnego wysokiego poziomu, ale tak mocnego i zróżnicowanego materiału nie nagrali już od dłuższego czasu. Chronicles Of Lunacy to płyta w swoim stylu zasadzie kompletna – skomplikowana, bezlitosna, a zarazem także zaskakująco lekkostrawna. Nie ma tu przypadkowych dźwięków czy sztucznych wypełniaczy, jest sam konkret. Konkret wart każdej wydanej złotówki.


ocena: 9/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/DefeatedSanity

inne płyty tego wykonawcy:




Udostępnij:

0 comments:

Prześlij komentarz