Dwa lata po „Intersections” – albumie z ponownie nagranymi utworami z okresu sprzed 11-letniej przerwy, oraz cztery po ostatnim longpleju, Mekongi powrócili z nowym materiałem. Całkiem dobrym materiałem, trzeba przyznać. Jest kilka powodów takiego stanu rzeczy. Przede wszystkim In a Mirror Darkly nie nuży, jak to było w przypadku „Wanderer on the Edge of Time” – z wyjątkiem jednego, fantastycznego swoją drogą, wolnego kawałka, album aż kipi od mocy i energii. Jest przy tym bardzo ich, nie zatracił nic z wyrazistości i niepowtarzalności znanej z wcześniejszych wydawnictw. Muzyka Niemców od dłuższego już czasu ewoluuje w ciekawym kierunku, łącząc znane od lat patenty z nowymi pomysłami. Najlepiej słychać to w przypadku gitar, które coraz częściej zapuszczają się w rejony post-thrashowe, posługujące się bardziej rytmem i powtarzaniem riffów niż typowo progresywnym wachlarzem zagrywek. Można, i to bez większego problemu, znaleźć struktury, których nie powstydziliby się Szwedzi z Meshuggah, aczkolwiek Niemcy nie porzucili całkiem melodii jako środka artystycznego wyrazu, jak to się stało w przypadku Skandynawów. Wychodzi z tego bardzo ciekawa mieszanka nieoczywistych dźwięków, jednocześnie melodyjna oraz zbudowana na rytmie. Sprawia to, że utwory są bardzo hipnotyczne, transowe wręcz. Jak już wspomniałem, większość albumu stanowią numery bardzo dynamiczne, wliczając w to dwa (lub trzy – w zależności od wersji) instrumentale. Naprawdę dobrze jest posłuchać solidnie thrashujących Mekongów, tym bardziej, że poza bijącą z utworów mocą, są naprawdę wyśmienicie skomponowane i równie dobrze wykonane. „The Armageddon Machine” oraz „Mutant Messiah” to bodaj najlepsze kawałki. Chyba, bo nie jestem pewien czy „The Sliver in Gods Eye” – wspomniana wcześniej „ballada” – nie jest jednak jeszcze lepszy. Oczywiście nie w kategoriach typowo thrashowych, ale jako prawdziwe arcydzieło muzyczne. Tym utworem Martin LeMar udowodnił, że w dziedzinie śpiewania niewielu może się z nim równać. Przyznam jednak, że przez pewien czas nie byłem pewien, czy do nagrania nie zaproszono Warrela Dane’a, bo zarówno feeling jak i barwa głosu przypominały mi wyczyny wokalisty Nevermore. Tym samym znalazł się w moim prywatnym rankingu wokalistów w ścisłej czołówce. In a Mirror Darkly nie zawiodło mnie; przy okazji recenzji „Wanderer” napisałem, iż mam nadzieję, że kolejny album Niemców mnie sponiewiera. Sponiewierał. Okładka także, ale niestety z całkowicie przeciwnego powodu, co jednak nie wpływa, na szczęście, na przyjemność czerpaną z obcowania z muzyką.
ocena: 9/10
deaf
oficjalna strona: www.mekongdelta.eu
inne płyty tego wykonawcy: