Nieumiejętność rozpoznania Mastodona dla szanującego się metala jest, mniej więcej, równie wstydliwa, co załapanie swędzenia na jakimś festiwalu gotyckim. Dany osobnik powinien — dla dobra ludzkości — poddać się sterylizacji (żeby swoich durnowatych genów nie dodawał do puli), po czym zgłosić się na ochotnika do akcji kopania wzdłużnego tunelu pod Wisłą, ewentualnie jako królik doświadczalny dla środków przeciwgrzybiczych. Po prostu nie można nie znać tej kapeli, zwyczajnie nie wypada, bo to zwykły brak obycia i kultury. Trzeci longplej Amerykańców dostarcza słuchaczowi porządną dawkę pokręconych, zawiłych jak polskie przepisy, poczynań, przy których połowa członków Mensy powysiadałaby z wyczerpania. Przy Blood Mountain nawet „Leviathan” wydaje się jeno dziecinną zabawką — niewinną i prostą — a przecież wszyscy wiemy, że takową nie jest. To, co na poprzednim krążku dopiero kiełkowało, tu dało plon dziesięciokrotny, a nawet stukrotny. Jest bardzo, ale to bardzo progowo, nie tak przebojowo jak dwa lata wcześniej, ale za to o niebo dojrzalej. Z jednym wszakże, za to sporym zastrzeżeniem – owa przebojowość w niczym mi nie przeszkadzała, za to z tym kombinowaniem bywa różnie. Różnie, czyli w połowie przypadków przesadzenie. Sporo ostatnio słuchałem wspomnianych wyżej płytek, i o ile „Leviathan” łykałem bez popitki, o tyle Blood Mountain niekiedy nużył. Wszystko cacy, tylko czasami za dużo tego dobrego i koniec jest taki, że trochę bokiem wychodzi – jak kiść bananów na raz. Nie sposób nie zestawiać ze sobą tych dwóch wydawnictw, nie można też nie dostrzec pewnej ciągłości kompozycyjnej, która każe powiedzieć, że Blood Mountain jest logiczną kontynuacją „Leviathana”, a przynajmniej jedną z możliwych. Amerykańce zdecydowali się pójść drogą muzyki wolniejszej, nie tak bezpośredniej, a za to trudniejszej kompozycyjnie oraz percepcyjnie. Płyta napierdala po receptorach z siłą kafara i zmusza do tęgiego kminienia do tego stopnia, że człowiek jest dumny z siebie po przesłuchania całości. Ma to swój urok, nie przeczę, ale ma też swoją cenę – po Blood Mountain nie sięga się równie często, co po „Leviathana”. Tako rzekę.
ocena: 7,5/10
deaf
oficjalna strona: www.mastodonrocks.com
inne płyty tego wykonawcy: