Ja to jeszcze umiarkowanie kurwowałem na kierunek, który Fallujah obrali na „Undying Light”, ale byli i tacy, którzy na zespole nie zostawili suchej nitki, gnojąc tamten materiał i jego twórców (gwoli sprawiedliwości – jednemu się szczególnie należało) z góry na dół i po bokach. Co ciekawe i w sumie niespotykane, zmasowana krytyka i nieco rozpaczliwe wołania o opamiętanie dotarły tam, gdzie trzeba — czyli do Scotta Carstairsa — i dlatego Empyrean jest chwalebnym powrotem do stylu, z jakiego Amerykanie zasłynęli na swych najlepszych produkcjach.
Taki komunikat zapewne nigdy nie pojawi się oficjalnie, ale Empyrean należy potraktować jako przyznanie się założyciela Fallujah do błędu, jakim była poprzednia płyta. Stąd też Empyrean nie ma z nią nic wspólnego, jest natomiast bezpośrednią kontynuacją „Dreamless” – jej jedynym logicznym rozwinięciem, a pod pewnymi względami udoskonaleniem – jakby „Undying Light” w ogóle nie istniał. Ten zwrot można traktować jako koniunkturalizm i zagranie pod publikę, ale… Raz, że Fallujah są twórcami tego stylu, a dwa, że właśnie w nim mogą w pełni uwolnić swój potencjał – nie ma więc sensu się czepiać, że niczego nie udają i grają to, w czym są najlepsi.
Zespół nie tylko powrócił do tego, co przyniosło mu rozgłos i uznanie, ale i udoskonalił kilka mniej lub bardziej istotnych detali, dzięki czemu Empyrean wchodzi jeszcze lepiej niż „Dreamless” – przynajmniej komuś, kto ma słabość do technicznego death metalu. Amerykanie zawarli w muzyce zaskakująco dużo naprawdę brutalnych i zakręconych fragmentów (niektóre podchodzą pod Necrophagist, tylko są podane w nowocześniejszej formie, zaś ich tempa są wyraźnie szybsze), co stanowi fajny i pożądany kontrast dla spokojnych partii o progresywnej proweniencji (tak mógłby grać Cynic, gdyby Masvidalowi chciało się żwawiej przebierać palcami). Odnoszę nawet wrażenie, że na tej płycie Fallujah lepiej niż kiedykolwiek zbalansowali proporcje między deathmetalową jazdą a onirycznymi klimatami, więc przy takiej ilości urozmaiceń, jaką zaserwowali, całość nie ma prawa nudzić, choć do najkrótszych nie należy.
Wraz z muzyką delikatnej ewolucji uległo również brzmienie zespołu. Za produkcję Empyrean odpowiada Mark Lewis, który mimo iż wcześniej współpracował z Amerykanami, to dopiero tym razem zajmował się wszystkim – od nagrań po mastering. Spisał się co naprawdę dobrze, bo dźwięk instrumentów jest dość naturalny (Ohren miał z tym problemy), selektywność nie budzi najmniejszych zastrzeżeń (bardzo zyskał bas – jest cały czas wyraźny) i nie ma żadnych zgrzytów przy przejściach między sieczką a klimatami. Mam tylko jedną uwagę – mógł to wyprodukować zdecydowanie głośniej. Poza tym nic złego by się nie stało, gdyby przekonał chłopaków, choćby groźbą, gwałtem i przemocą, do rezygnacji z przydługich „niców” między utworami.
Empyrean jestem skłonny uznać za najdojrzalszy i najbardziej udany album w dyskografii Fallujah i to niezależnie od tego, czy powstał pod presją fanów, czy nie. To wyjątkowo złożona, urozmaicona i wciągająca, a przy tym świetnie wykonana muzyka, która z każdym kolejnym przesłuchaniem skutecznie wwierca się w mózg. Jeśli o mnie chodzi, Amerykanie mogą czuć się rozgrzeszeni.
ocena: 8,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/fallujahofficial
inne płyty tego wykonawcy: