20 lutego 2019

Ectoplasma – Cavern Of Foul Unbeings [2018]

Ectoplasma - Cavern Of Foul Unbeings recenzja okładka review coverGrecy potrafią w stary death metal, co udowodnili już nie raz, że wspomnę tylko o Dead Congregation, Abyssus czy Resurgency. Nie tak dawno temu za sprawą Cavern Of Foul Unbeings do tego zaszczytnego grona dołączyli kolesie z Ectoplasma. Podopieczni Memento Mori z łatwością przebili i tak już niezły debiut, więc, jak myślę, warto poświęcić im przynajmniej kilka przesłuchań.

O ile oczywiście lubicie pierwotne wyziewy pierwszej i drugiej fali amerykańskiego death metalu z domieszką co bardziej żwawych załóg europejskich, bo muzycy Ectoplasma dołożyli starań, żeby ich granie jednoznacznie kojarzyło się z tamtym pięknym okresem, kiedy to na listach przebojów królowały Death, Obituary Autopsy, Malevolent Creation, Morbid Angel, Massacra czy Morta Skuld. Cavern Of Foul Unbeings niemal w każdym aspekcie idealnie imituje krążki nagrane najpóźniej do 1992 roku.

Z oczywistych względów materiał Greków nie dorównuje klasykom – wtedy (prawie) wszyscy starali się grać i brzmieć po swojemu, niepowtarzalnie, natomiast Grecy hurtowo ściągają pomysły od innych i niewiele (jeśli w ogóle) dodają od siebie. Nie powiem, żeby mi to strasznie przeszkadzało, bo Cavern Of Foul Unbeings poskładano bardzo rzetelnie, a obcuje się z nim naprawdę przyjemnie (nawet pomimo sporawej długości), ale na przyszłość powinni zastanowić się nad jakimiś wyróżnikami, inaczej zginą w tłumie podobnych kapel.

Opcji rozwoju mają kilka, ja na ich miejscu postawiłbym na większą zgniliznę brzmienia (kierunek – Autopsy z „Mental Funeral”) i mocniejsze zaakcentowanie partii perkusji, które akurat są najjaśniejszym punktem tego albumu. Odpowiadający za gary Giannis Botsis doskonale wie, jak korzystać z zestawu i w dodatku gra tak, jak lubię najbardziej – nie żałuje gęstych przejść, rozsądnie korzysta z blastów i utrzymuje porządną dynamikę. Doświadczenia mu, jak mniemam, nie brakuje, skoro przewinął się chyba przez połowę greckich kapel. Z gitarami, tak ogólnie, też jest nieźle, chociaż stopniem urozmaicenia na pewno nie dorównują garom. Poza tym gitarniacy proponują ciut za dużo typowych i ogranych motywów, które można usłyszeć u wieeelu innych kapel, zarówno starych, jak i nowych. Na plus trzeba im zaliczyć, że oldskulowy feeling utrzymują bez najmniejszego problemu. Resztę powinni z czasem dopracować.

Na koniec ciekawostka – Cavern Of Foul Unbeings dopchnięto coverem jednego z większych hitów Unleashed – „The Immortals”. Pod względem wykonania nie można Ectoplasma niczego zarzucić, jednak spójność bonusa z autorskim materiałem jest co najmniej dyskusyjna.


ocena: 7,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/Ectoplasma-1579524392276613/

inne płyty tego wykonawcy:



Udostępnij:

13 lutego 2019

Horrendous – Idol [2018]

Horrendous - Idol recenzja reviewDebiutancki album Horrendous narobił na scenie sporego zamieszania; dla niektórych Amerykanie wręcz na nowo odkryli obskurny europejski death metal. Zachwyty nie trwały jednak długo, bo na kolejnych płytach chłopaki zaczęli sukcesywnie odpływać w kierunku czegoś mniej oklepanego, a bardziej kompleksowego i oryginalnego. W rezultacie początkowi entuzjaści zespołu wykruszali się z roku na rok, zniechęceni eksperymentami (choć to za duże słowo) i stopniowym łagodzeniem oblicza.

Ta tendencja pewnie jeszcze się utrzyma, bo Idol to kolejny krok ku muzyce progresywnej, wielowymiarowej i nieprzesadnie brutalnej. Horrendous ciągle trzymają się pierwotnego, organicznego brzmienia (mimo iż jest znacznie czystsze niż w przeszłości) i obleśnie rozpaczliwego wokalu, ale już misternie skonstruowane aranżacje z wieloma zmianami nastroju dają jasno do zrozumienia, że chłopaki ambicjami mocno wyrastają ponad typową młodą kapelę grającą „po staremu”. Wystarczy choćby przysłuchać się temu, jak na Idol pracuje sekcja rytmiczna Horrendous – to jest naprawdę wyższa szkoła jazdy, jednak nie łączyłbym tego ze szpanowaniem umiejętnościami.

W partiach perkusji Jamie Knox do minimum ograniczył powtarzalne i oklepane w death metalu zagrania, kombinując z rytmami, nietypowymi przejściami i ogólnym feelingiem – byle tylko nie popaść w typową łupankę. Wprawdzie tempa nie należą do zabójczych (Horrendous nigdy nie spidowali) — krótka sekwencja blastów pojawia się jedynie w „Devotion (Blood For Ink)” — ale pod względem gęstości upakowania dźwięków Idol i tak wypada dość intensywnie. Ponadto zespół dużo zyskał na zatrudnieniu prawdziwego basmana, który ma w dupie opinie innych i wszystko robi po swojemu albo po prostu dostał wolną rękę. Niezależnie od wersji, chłop ani przez chwilę się nie ogranicza, a słychać to od pierwszych sekund „Prescience”. Bas pracuje sobie całkowicie indywidualnie, w oderwaniu od reszty instrumentów i praktycznie nawet nie próbuje trzymać się struktur utworów. Fajna sprawa, chociaż pojawia się tu pewna pułapka – śledzenie poczynań basmana może skutecznie odwrócić uwagę od zmyślnie przygotowanych i bardzo urozmaiconych partii gitar.

Pokręcone riffy i odjechane melodie robią naprawdę dobre wrażenie i z dużą łatwością wwiercają się w mózg (do tego gitarniacy już nas przyzwyczaili), ale przez ten cały pęd zespołu ku progresji brakuje im trochę zadziorności, która cechowała poprzednie nagrania. Listę minusów Idol muszę uzupełnić o bezbarwny instrumental „Threnody” (nie ma startu do majstersztyku z „Anareta”) oraz pojawiające się w „Divine Anhedonia”, „Devotion (Blood For Ink)” i „Obolus” czyste wokale, które nie są ani udane ani w jakikolwiek sposób potrzebne. Te dwie kwestie sprawiają, że w moim rankingu płyt Horrendous Idol plasuje się poza podium, co nie zmienia faktu, że i na nim nie brakuje świetnych fragmentów, do których warto wracać.


ocena: 8/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/HorrendousDeathMetal

inne płyty tego wykonawcy:

Udostępnij:

3 lutego 2019

Nasty Surgeons – Infectious Stench [2018]

Nasty Surgeons - Infectious Stench recenzja okładka review coverDobrze grający hiszpański zespół w barwach Xtreem to dla mnie nie lada zaskoczenie, wszak kapele ze swojego podwórka Rotten wydaje chyba wyłącznie z pobudek patriotycznych, zupełnie nie zważając na poziom muzyki. To dlatego początkowo Nasty Surgeons również budzili moje wątpliwości, bo powstali niedawno (2016), a zaskakująco szybko dorobili się kontraktu i debiutanckiej płyty. O dziwo akurat ich materiał wyrastał ponad przeciętność – nie było to nic wielkiego, ale w swojej kategorii dawał radę i zdradzał pewien potencjał drzemiący w tym duecie. W rok po pierwszym krążku Hiszpanie zaserwowali opisywany właśnie Infectious Stench, który to stanowi pewny krok naprzód i potwierdza ambitne podejście zespołu do wykonywanej młócki, bo to muzyka, do której naprawdę chce się wracać. W stosunku do debiutu poprawie uległo w zasadzie wszystko, więc mamy do czynienia z fajnie (i profesjonalnie!) podanym death-grindem, w którym wciąż przewijają się inspiracje i odniesienia do starych nagrań bogów z Carcass. Nie ma w tym nic odkrywczego, ale z drugiej strony kapel pielęgnujących spuściznę Anglików ostatnio pojawia się jakby mniej, toteż działalność Nasty Surgeons w moich oczach znajduje uzasadnienie. Przemawia za nimi szczególnie to, że ich rozwój jest wręcz namacalny. Zgaduję, że zespół sporo zyskał na rozbudowaniu składu do normalnych rozmiarów — o gitarzystę i basmana — bo nowe utwory stały się ciekawsze, a ich struktury bardziej urozmaicone i czytelne. Mniej tu przypadkowych dźwięków i chaosu, a więcej konkretnych, żyjących własnym życiem riffów i chwytliwych solówek tudzież motywów melodycznych. Wprawdzie Infectious Stench nie kasuje słuchacza ekstremalnością (jak choćby Disgorge), jednak ma do zaoferowania duże pokłady fajności – muzyka Nasty Surgeons jest skoczna i łatwo przyswajalna. W tym miejscu cisną mi się na klawiaturę skojarzenia z wczesnymi płytami Gorerotted i Exhumed, które przy całej swojej krwistości wpadały w ucho już przy pierwszym kontakcie. Jeśli takie podejście do death-grindu wam pasuje, to polecam się rozejrzeć za Infectious Stench. Na pewno nie przepłacicie.


ocena: 7,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/nastysurgeons

podobne płyty:

Udostępnij:

26 stycznia 2019

Revolting - Monolith Of Madness [2018]

Revolting - Monolith Of Madness recenzja okładka review coverSzwedzki death metal jest fajny, więc nic dziwnego, że ma spore grono oddanych fanów… Nie wiem, czy spece od księga rekordów Guinnessa już to zweryfikowali, ale można w ciemno zakładać, że największym maniakiem tego gatunku jest niejaki Rogga Johansson. Rozumiecie, do czego zmierzam… Monolith Of Madness to kolejna już płyta z typowym „Rogga death metalem”. Nie znam poprzednich dokonań Revolting, nigdy nie próbowałem ich szukać, ale zawartość opisywanego właśnie krążka dostarcza mi dość wrażeń i informacji, żebym już więcej do tego projektu nie wracał. Nie zrozumcie mnie źle, to wcale nie jest kiepski materiał; jest po prostu makabrycznie wtórny i typowy. Rogga gra to, co lubi najbardziej — czyli wariacje na temat wczesno-średniego Dismember z dodatkiem mielonek Grave — a czyni to w ten sam sposób, co w większości ze swoich ośmiuset czterdziestu trzech zespołów. Takie podejście sprawia, że nie idzie odróżnić jeden od drugiego, a w związku z tym gromadzenie kolejnych identycznie brzmiących płyt zwyczajnie mija się z celem. Równie bezsensowne jest produkowanie co 3-4 miesiące tego samego pod różnymi nazwami. Sorki, mnie to nie podnieca. Wiadomo, że Rogga to chłop obdarzony wielkim talentem i niezłymi umiejętnościami, jednak niepotrzebnie aż do tego stopnia rozmienia się na drobne. O ile świat (szwedzkiego) death metalu byłby piękniejszy, gdyby dał sobie na wstrzymanie i raz na rok-dwa nagrywał płyty tylko z topowym materiałem. Pomarzyć…


ocena: 6,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/pages/Revolting/144322252254789
Udostępnij:

21 stycznia 2019

Eroded – Necropath [2018]

Eroded - Necropath recenzja okładka review coverNie samą Ameryką miłośnik death metalu żyje. Dobrze to wiedzą muzycy Eroded, którzy dali się poznać za sprawą całkiem niezłego „Engravings Of A Gruesome Epitaph”, a po sześciu latach przypomnieli o sobie za sprawą Necropath. Tak długa przerwa między kolejnymi płytami może dziwić w kontekście tego, co i jak Włosi grają (wszak wodotrysków nikt się u nich z pochodnią nie doszuka), ale ma to głębszy sens. Po prostu w większych dawkach i przy większej aktywności wydawniczej muzyka Eroded najprawdopodobniej stałaby się nużąca. Póki co umiar (tym razem zmieścili się w 36 minutach) przemawia na korzyść zespołu, więc każdy fan starego europejskiego death metalu, a zwłaszcza Grave (do „You’ll Never See…”) i Benediction nie powinien czuć się zawiedziony zawartością krążka. Necropath to średnie tempa, nieskomplikowane rytmy, oszczędne melodie i ryczące wokale – klasyczna mielonka w standardowym wydaniu. W stosunku do debiutu nie odnotowałem żadnych poważniejszych zmian (choć z pewnością grają lepiej), w uszy rzuca się jedynie potężniejsze brzmienie. Mnie to nawet pasuje, ale zdaję sobie sprawę, że wielu osobom będzie tu czegoś brakowało – odrobiny oryginalności. Pod tym względem Eroded w ogóle się nie wybija spośród masy podobnych (mimo że zwykle bardziej zapatrzonych w Entombed) kapel, a samo ich poważne i profesjonalne podejście do tematu zostanie docenione jedynie, jeśli ktoś będzie miał dość fuksa, żeby trafić akurat na Necropath. Jako że Włosi są pod opieką F.D.A. Records, to można zakładać, że tu i ówdzie zaistnieją, więc ja bym ich tak szybko nie skreślał. W końcu nie zrażali się dotychczasowymi niepowodzeniami.


ocena: 7/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/erodeditaly/
Udostępnij:

13 stycznia 2019

Posthuman Abomination – Transcending Embodiment [2018]

Posthuman Abomination - Transcending Embodiment recenzja okładka review coverBrutalny włoski death metal w amerykańskim stylu. Chyba już każdy osobnik jako tako orientujący się w gatunku doskonale wie, czego można (należy!) się po takiej etykiecie spodziewać? A już zwłaszcza, gdy w skład zespołu wchodzą ludzie umoczeni w Vomit The Soul, Devangelic czy Natrium… Tu nie ma miejsca na domysły. W dodatku Posthuman Abomination nie robią absolutnie niczego, żeby wyjść poza najpopularniejsze gatunkowe schematy czy choćby w minimalnym stopniu nadać muzyce indywidualny rys. Nic z tych rzeczy – oni tylko napierdalają, jak bogowie zza oceanu — zwłaszcza z okolic Nowego Jorku — przykazali. I chociaż kawałki z Transcending Embodiment dość szybko (czytać: od drugiego) zaczynają się ze sobą zlewać w jeden wielki bulgotliwy łomot, to ich intensywność, wylewająca się z każdej sekundy czysta brutalność rekompensują znikomą rozpoznawalność i całkowity brak oryginalności. Nie ma się co oszukiwać, po takie granie nie sięga się, by poszerzać horyzonty albo dla wyjątkowo estetycznych doznań (tak na marginesie, technicznie są całkiem obcykani), tylko by poczuć solidne jebnięcie w twarz, by zostać przytłoczonym. Z tak postawionego zadania Posthuman Abomination wywiązują się naprawdę dobrze – Transcending Embodiment miażdży, co nie zmienia faktu, że opisane na początku podejście do tematu skazuje ich na zapomnienie. W ten sposób chłopaki w jakimś stopniu marnują swój potencjał, bo choć nie ma wśród nich wielkich gwiazd, to umiejętności mają akurat na tyle, żeby zaproponować światu coś bardziej wyrazistego niż przewidywalna symfonia bulgotów i blastów. Może następnym razem? O ile w ogóle do niego dojdzie…


ocena: 7/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/Posthumanabomination/
Udostępnij:

5 stycznia 2019

Requiem – Global Resistance Rising [2018]

Requiem - Global Resistance Rising recenzja reviewPrzyszło nam cholernie długo czekać na szósty album Requiem, ale wytrwałość się opłaciła, bo Szwajcarzy nagrodzili swych fanów znakomitym death metalowym ochłapem, który można nawet rozpatrywać w kategoriach najlepszego w ich historii, choć to akurat najmniej ważne. Istotne jest natomiast to, że Requiem nie wymiękają, a tym samym nie zawodzą. Od „Within Darkened Disorder” upłynęło aż siedem lat, w międzyczasie zespół rozrósł się do kwintetu (o nowego gitarzystę i wokalistę), jednak w ogóle nie wpłynęło to na podejście do grania i ogólny kształt Global Resistance Rising. Requiem w zasadzie od debiutu trzymają się prostej — i sprawdzonej, jak się okazało — formuły: tremolo, blast i do przodu. Bez wielkich komplikacji, bez udziwnień, bez ozdobników, no i bez wytchnienia. Bezpośrednia i zajebiście chwytliwa jazda od początku do końca, która w ich wykonaniu zawsze trafia do mnie z taką samą łatwością. Tu naprawdę nie trzeba rozkładać muzyki na czynniki pierwsze czy gmerać w poszukiwaniu drugiego dna, żeby załapać, o co chłopakom chodzi. Global Resistance Rising to kopiący w dupę szybki death metal, którego nie powstydziliby się weterani z Malevolent Creation w latach 2000–2004. No, może Szwajcarzy grają trochę brutalniej i nie przywiązują szczególnej wagi do popisów solowych, niemniej jednak muzyka wywołuje bardzo podobne wrażenia. Liczy się konkretny wygar, co zresztą Szwajcarzy sprytnie podkreślili dwoma niespełna półtoraminutowymi strzałami. Pozytywny obraz Global Resistance Rising dopełnia odpowiednio ciężkie brzmienie i czytelna, choć nie krystalicznie czysta produkcja. Jeśli o mnie chodzi, takie płyty mogą się ukazywać codziennie.


ocena: 8/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/RequiemSwitzerlandOfficial

inne płyty tego wykonawcy:

podobne płyty:

Udostępnij:

30 grudnia 2018

Beyond Creation – Algorythm [2018]

Beyond Creation - Algorythm recenzja okładka review coverNa długo przed premierą "Algorythm" byłem przekonany, że w korespondencyjnym pojedynku Obscura–Beyond Creation to Kanadyjczycy będą górą i bez trudu zmiotą jakiś tam „Diluvium”. A tu zonk. Wychodzi bowiem na to, że tym razem to Niemcy zrobili na mnie lepsze wrażenie, mimo iż ogólnym ciężarem ciągle przegrywają z kolegami zza oceanu. Z Beyond Creation stało się coś niedobrego. Chodzi mi o przypadłość/tendencję — która dotknęła już niejedną kapelę spod znaku technicznego death metalu — polegającą na rozbudowaniu i mocniejszym zaakcentowaniu progresywnej strony muzyki, co zawsze odbywa się kosztem jej brutalności. Przekładając to na ludzki język: więcej plumkania, a mniej napierdalania. [miejsce na zrobienie pełnego dezaprobaty „buuuu”] Spodziewałem się, że po czterech latach przerwy Kanadyjczycy zaproponują coś więcej niż tylko zestaw sprawdzonych schematów plus kilka aktualnie popularnych rozwiązań, ale się przeliczyłem. O ile odrobinę djentu można na Algorythm przeboleć, to kolejna nowość, elementy symfoniczne, to porażka na całej linii. Mnie odrzucają zwłaszcza dwa instrumentale wciśnięte na początku i w środku krążka – raz, że w ogóle nie pasują do normalnych utworów, a dwa, że brzmią potwornie tanio i naiwnie. Oba te potworki kaleczą uszy, ale mają tę zaletę, że można je przeklikać. Z wszechogarniającą progresją nie ma tak lekko, bo wyziera niemal z każdej frazy. Wszystko jest oczywiście zagrane przepięknie i z wielkim rozmachem, ale po dokładniejszym wsłuchaniu się sporo tych partii sprawia wrażenie jałowych wypełniaczy, pozbawionego treści i klimatu pitolonka, które tylko niepotrzebnie wydłuża płytę. Jako że za lwią część muzyki (w tym orkiestracje), tekstów, zdjęć i grafiki we wkładce odpowiada Simon Girard, to wiadomo gdzie szukać problemu, a przynajmniej w czyim ego… Reszta chłopaków powinna, dla dobra ogółu i własnego, zawalczyć o nieco bardziej demokratyczne podejście do komponowania, bo w przeciwnym razie Beyond Creation może skończyć jako zespół jednej, powtarzanej do wyrzygania sztuczki. Wystarczająco do myślenia powinien dawać fakt, że najlepszy numer na Algorythm, górujący nad pozostałymi „Surface’s Echoes” (zwróćcie uwagę na te doskonałe riffy od 4 minuty, solówkę i ogólny ogień), jako jedyny powstał przy udziale drugiego gitarniaka. Girard przypomina mi w tej chwili Kummerera sprzed kilku lat: zafiksowany na własnych widzimisiach i raz wyuczonych schematach, dość drastycznie ogranicza olbrzymi potencjał kolegów. Najbardziej traci na tym perkusista, bo akurat on — w przeciwieństwie do nowego basmana (który, co trzeba przyznać, godnie zastąpił Foresta) — dostał najmniej okazji, by w pełni rozwinąć skrzydła. Z powyższego tekstu jak na razie wynika, że Beyond Creation nagrali gniota. Tak bynajmniej nie jest. Algorythm zawiera wiele świetnych, kosmicznych wręcz rozwiązań i intrygujących pomysłów, ale jako całość album za bardzo rozmija się z moimi oczekiwaniami, żebym padł na kolana i piał z zachwytu.


ocena: 7,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/BeyondCreationOfficial

inne płyty tego wykonawcy:

podobne płyty:






Udostępnij:

25 grudnia 2018

Krisiun – Scourge Of The Enthroned [2018]

Krisiun - Scourge Of The Enthroned recenzja reviewTrzy lata temu akcje Krisiun straciły sporo na wartości, czemu zresztą nie ma się co dziwić, bo zachwytów nad „Forged In Fury” nigdzie się nie doszukałem. Tym razem opinie powinny być już bardziej entuzjastyczne, gdyż Brazylijczycy poszli po rozum do głowy i przywalili ze zdecydowanie większym pałerem. Scourge Of The Enthroned nie jest oczywiście powtórką z „Conquerors Of Armageddon”, na którą wielu naiwnie czeka od tak dawna, ale i tak potrafi ucieszyć, bo pokazuje, że zespół jeszcze do końca nie zarzucił szybkiego i brutalnego grania. Za to na granie odkrywcze kompletnie położył już lachę. Mamy tu zatem coś na kształt dość zgrabnego miksu patentów charakterystycznych dla "Ageless Venomous" i „Works Of Carnage” z brzmieniem, któremu najbliżej do tego z „The Great Execution” (ponownie nagrywali w Stage One) i dużą dawką chwytliwości. Krisiun nie zaproponowali absolutnie niczego nowego (przynajmniej ja się takich cudów nie doszukałem), na wyżyny ekstremy również się nie wspięli, jednak dzięki rozsądnej długości materiału (38 minut – miła odmiana po dwóch ostatnich kolosach) i jego wspomnianej przystępności Scourge Of The Enthroned wchodzi naprawdę dobrze. Tempa są urozmaicone (z przewagą tych szybkich), melodie kąśliwe i nienachalne, a całości pikanterii dodają zaskakująco często występujące szaleńcze riffy i zabójczo gęste solówki. Stąd też jestem przekonany, że mniej radykalni fani zespołu łykną ten krążek bez popitki, natomiast hardkorowi zaakceptują go — przy akompaniamencie jojków, że to „nie to samo, co »Conquerors Of Armageddon«” — gdzieś na wysokości piątego przesłuchania. Ponadto wydaje mi się, że Scourge Of The Enthroned może być ciekawym kąskiem także dla ludzi, dla których wszystkie dotychczasowe numery Krisiun były takie same – teraz choćby bardzo się starali, nie pomylą „Demonic III” z „A Thousand Graves” czy „Devouring Faith”. Duża w tym zasługa bardzo przejrzystej produkcji, która dosłownie każdy szczegół podaje słuchaczowi na tacy. Ma to swoje zalety, ale brakuje jej trochę kopa. Ja jednak wolałbym brzmienie bardziej masywne i przybrudzone – brutalne samo z siebie. Niemniej to kwestia możliwa do poprawienia przy następnej płycie. Póki co odbieram Scourge Of The Enthroned jako krok we właściwym kierunku.


ocena: 7,5/10
demo
oficjalna strona: www.krisiun.com.br

inne płyty tego wykonawcy:




Udostępnij:

19 grudnia 2018

Deicide – Overtures Of Blasphemy [2018]

Deicide - Overtures Of Blasphemy recenzja reviewW ciągu ostatnich nastu lat Deicide przechodzili przez najróżniejsze zawirowania, ale nigdy nie były one na tyle poważne, żeby znacząco wpłynąć na cykl wydawniczy zespołu. Tym razem przerwa między kolejnymi płytami urosła do pięciu lat, choć w międzyczasie wyparował „tylko” niezadowolony z procesu (prze)twórczego Owen. Wprawdzie Jack miał spory wpływ na kształt „In The Minds Of Evil”, ale nie przypuszczałem, że jego odejście aż tak przystopuje Amerykanów. Niewykluczone jednak, że zmiana gitarzysty wyszła Deicide na dobre, bo Mark English z Monstrosity całkiem zgrabnie wpasował się do składu, a przy okazji dołożył swoje świeże spojrzenie na gotowe już utwory.

O stylistycznej wolcie nie ma zatem mowy — zespół trzyma się muzyczno–brzmieniowej formuły zapoczątkowanej na „To Hell With God” — ale poziom dopracowania detali i drobne nowalijki pojawiające się w strukturach bardzo dobrze świadczą o aktualnej formie Bogobójstwa. Podobnie jak fakt, że Overtures Of Blasphemy mimo swojej ponadprzeciętnej długości (38 minut) i tak koniec końców wydaje się materiałem zbyt krótkim. Kawałków mamy aż 12 (spośród nich tylko dwa wykraczają ponad trzy i pół minuty), jednak przelatują naprawdę szybko, co sprawia, że trzeba je przesłuchać kilka razy, żeby się nimi w pełni nasycić.

Spora w tym zasługa klasycznej chwytliwości materiału (w ucho wpadają szczególnie refreny „Consumed By Hatred” i „Excommunicated”) i jego dynamiki, która w paru miejscach jest podbijana wokalem Bentona. Możecie wierzyć lub nie, ale w niektórych numerach Glen próbuje się trzymać linii melodycznej, co mu się wcześniej nie zdarzało. Z początku brzmi to z lekka osobliwie, niemniej samą inicjatywę mogę zaliczyć na plus. Ponadto świetnym pomysłem było nasycenie Overtures Of Blasphemy mistrzowskimi solówkami. Obaj gitarniacy potrafią wymiatać na wysokim poziomie, więc dobrze się stało, że nikt ich nie ograniczał na siłę. Szczególne wrażenie robią ich pojebane popisy na początku „Anointed In Blood”, bo to dla Deicide coś zupełnie nowego, a przy okazji dość nietypowego. Następną perełką w zestawie jest „Defying The Sacred”, w którym motyw przewodni oparto właśnie na solówkach – patent wręcz banalny, a sprawdził się znakomicie. Pozostałe utwory zaaranżowano raczej tradycyjnie, co jednak nie oznacza, że są pozbawione mniej lub bardziej finezyjnych partii. Jedynie zamykający płytę „Destined To Blasphemy” wydaje się być zorientowany na prostotę i surowość, choć i w niego wciśnięto krótką trzepankę.

Na koniec, jak tradycja nakazuje, przyczepię się do brzmienia, bo Jason Suecof ponownie się nie popisał (zachodzę w głowę, czy on się kiedykolwiek popisał). Brakuje mi basu, mięska w gitarach (bzyczą po thrash’owemu) i odpowiednio mocnych garów. Zastanawiam się nad wystosowaniem do mózgów Deicide petycji, żeby wrócili do Morrisound i tamtejszych fachowców – wtedy wszystko będzie cacy. Na razie naprawdę cacy jest tylko muzyka.


ocena: 8,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/OfficialDeicide/

inne płyty tego wykonawcy:


Udostępnij: