Nile już na wczesnym etapie kariery przeszli z pozycji obiecującego debiutanta do ścisłej czołówki gatunku, natomiast wraz z premierą The Underworld Awaits Us All dostali się do grona weteranów z dziesięcioma płytami na koncie. Nic, tylko pogratulować wytrwałości! Odnoszę jednak wrażenie, że ten jubileusz jest słodko-gorzki, bo łączy się z przenosinami (a mniej eufemistycznie – spadkiem) do Napalm Records, która z jednej strony robi za przechowalnię dla podupadłych gwiazd, a z drugiej za fabrykę czwartoligowego szrotu na rynek niemiecki.
Czy Nile stracili na znaczeniu? Tłumy na tasiemcowych trasach zdają się temu przeczyć. Czy Nile zaliczyli gwałtowny spadek formy? Zawartość The Underworld Awaits Us All zdaje się temu przeczyć. Mimo iż dziesiąty album Amerykanów nie przebija „Vile Nilotic Rites” — co najwyżej mu dorównuje — to wciąż mamy do czynienia z muzyką na bardzo wysokim, niedostępnym dla innych poziomie, w dodatku szalenie zróżnicowaną (także pod względem wokali) i z całą masą zaskakująco świeżych pomysłów. No i oczywiście brawurowo i z rozmachem zagraną. Nawet jeśli Kollias w trakcie blastów wygląda, jakby za chwilę miał zejść, to nikt tu się na emeryturę nie wybiera!
Na The Underworld Awaits Us All na szczególną uwagę zasługuje duża wyrazistość poszczególnych utworów – chociaż wszystkie są utrzymane w charakterystycznym stylu Nile, to każdy bez wyjątku zawiera coś rozpoznawalnego. Zwłaszcza w pierwszej części płyty nie brakuje chwytliwych i kąśliwych zarazem fragmentów, że wymienię tylko „Chapter For Not Being Hung Upside Down On A Stake In The Underworld And Made To Eat Feces By The Four Apes”, króciutki „To Strike With Secret Fang” oraz „Naqada II Enter The Golden Age” z fajnymi zagrywkami a’la Dying Fetus. W kolejnych kawałkach zespół częściej zwalnia i kombinuje z klimatem, by na koniec przetoczyć się po słuchaczach dwoma rozbudowanymi i bardzo podniosłymi kolosami: „True Gods Of The Desert” i The Underworld Awaits Us All”. Jak więc widać, jest w czym wybierać, choć dla mnie niekwestionowanym numerem jeden pozostaje numer jeden, „Stelae Of Vultures”.
Na tle pozostałych płyt Nile The Underworld Awaits Us All odznacza się ponadto wyjątkowo przejrzystym brzmieniem. Każdy dźwięk jest dostępny na wyciągnięcie ucha, żaden element produkcji nie zamula, więc nawet najmniejsze detale nie powinny umknąć niczyjej uwadze. Mark Lewis, jak nie on, spisał się tutaj na medal. Srebrny, gwoli ścisłości, bo — żeby czepliwości stało się za dość — dźwięk werbla (solo) jest trochę płaski i nie ma odpowiedniej mocy.
Jeśli chodzi o poważniejsze rzeczy, które nie robią mi w kontekście tego albumu, wymieniłbym dwa numery instrumentalne. Pierwszy, oparty na oklepanych bliskowschodnich motywach, jest krótki i trochę zaburza spójność The Underworld Awaits Us All. Drugi to deathmetalowy walec – sam w sobie jest spoko, ale zupełnie nie siedzi w trackliście. W ogóle wydaje się, że zespół nie wiedział, co z nim zrobić, a wyrzucać nie chciał. A wystarczyło tylko wepchnąć go w miejsce wspomnianego plumkania.
Obiektywnie patrząc, dziesiąta płyta Nile zapewne nie namiesza w podsumowaniach, ale w prywatnych rankingach może być wysoko, wszak zawiera wszystko, czego można oczekiwać od tego zespołu. Sanders i koledzy nie szczędzą wysiłków, żeby bez wstydu było z czym wyjść do ludzi.
ocena: 8,5/10
demo
oficjalna strona: www.nile-official.com
inne płyty tego wykonawcy:
hellalujah :::
OdpowiedzUsuńŚwietny styl, dobrze napisane.
nie chce mi się tego sprawdzać. ten zespół jest nudny od 10 płyt
OdpowiedzUsuńhellalujah :::
UsuńGruba przesada.
Nawet będąc bardzo złośliwym, pisałbym że od 9 :)
hellalujah :::
OdpowiedzUsuń@mutant
I jak Ci się podoba Proscriptor McGovern's Apsû? Miałeś kupić.
Z tym 10 płytami to tak trochę z dupy napisałem, bo nie chciało mi się liczyć :p
UsuńApsu dumnie posiadam od 2 miesięcy. No oczywiście że się podoba, jakże by inaczej. Bardzo wyrafinowana rzecz, ALE byłem niemało zaskoczony, bo kojarzyłem ich zupełnie inaczej i musiałem się przestawić mentalnie i odświeżyć ich późniejsze płyty, bo to jest mój drogi, bodajże trzecia i ostatnia część trylogii - Absu / Abzu / Apsu (z tego co rozumiem).
Bardzo nietypowy styl, jest tu mieszanka po trochę wszystkiego, przez co łatwo można się zgubić. Na dzień dzisiejszy najbardziej lubię numer "In-Betweeness Gateway Commuters", ale tak myślę, że z czasem ogarnę lepiej resztę, bo każdy track ma tu coś ciekawego do pokazania, nawet taki krótki "Jupiter in Capricornus".
Trochę się też doedukowałem co się działo z tym zespołem przez ostatnią dekadę i parę ciekawych smaczków pewnie bym mógł napisać, ale że byłby to poziom pudelka, to lepiej odpuścić. Cieszy mnie jednak, że mam zacięcie dziennikarza śledczego, nawet jeśli zajmuję się na codzień czymś zgoła odmiennym.
Anyway, obecnie istnieją równolegle i Absu i Apsu, więc zobaczymy co z tego wyniknie w przyszłości. Podejrzewam, że ten pierwszy powróci do starych klimatów, a ten drugi pójdzie w tym nowszym stylu.
Aha, czyli jednoznacznie takie pierdolenie farmazonów dla samego pierdolenia farmazonów w typowo katolickim stylu - NIE słyszałem/widziałem/czytałem, więc się wypowiem.
UsuńA płyta sama w sobie wgniata, choć do najlepszych jej brakuje.