8 lutego 2011

Nile – In Their Darkened Shrines [2002]

Nile - In Their Darkened Shrines recenzja reviewNile, sensacja końca XX wieku (coś dla Wołoszańskiego?), w drodze na wierzchołek death metalowej hierarchii wykonali zaledwie trzy, ale za to znaczące kroki, z których oczywiście In Their Darkened Shrines jest tym najpewniejszym, najdoskonalszym, najlepiej przemyślanym i w końcu najbardziej dojebanym. Co prawda zbyt długo na tym szczycie panowie nie pobyli, ale zawsze to coś – wszak nie każdy zespół może sobie wpisać w CV „przewodnictwo w gatunku”. No ale to temat na inne rozważania. Między recenzowanym krążkiem a „Black Seeds Of Vengeance” nie ma przepaści, pozornie nic się u Amerykanów nie zmieniło – In Their Darkened Shrines jest klasycznym rozwinięciem/dopieszczeniem stylu przy jednoczesnym zachowaniu wcześniejszego klimatu. Jednak raczej nikt zachwycający się w swoim czasie „dwójką”, nie przypuszczałby, że muzycy Nile znajdą u siebie aż tyle elementów do poprawy i przebudowania. Duet Karl-Dallas w sposób bezbłędny wykorzystał czas przeznaczony na opracowanie materiału, co zaowocowało niemal godzinnym, przesiąkniętym bliskowschodnią mistyką albumem, który mimo wielu skrajności i olbrzymiej różnorodności ekscytuje w każdej cholernej minucie trwania. To musi budzić podziw, bo stworzeniem zarówno długaśnego jak i fascynującego death metalowego krążka mogą pochwalić się naprawdę nieliczni. Nile ta sztuka się udała z nadzwyczajną łatwością, bo nie dość, że poszczególne utwory są zajebiście zaaranżowane (kapitalna dynamika niezależnie od ich „klimatycznego” charakteru), to ustawiono je tak zmyślnie, że nie ma w nich (czy pomiędzy nimi) miejsca na ziewanie, dłubanie w nosie, czy wyskok do kibelka. Jednocześnie wszystko brzmi świeżo, przejrzyście, dosyć naturalnie i… po prostu fajnie. Czy trzeba dodawać, że tak spreparowanej muzyki słucha się wprost wybornie? Wiadomo, że gitarniacy znad amerykańskiego Nilu rozwinęli się technicznie i przebierają tu paluchami wyjątkowo sprawnie, ale to, co zrobił przechuj wagi ciężkiej, Tony Laureano, to już jebane mistrzostwo świata! Nie chodzi mi tu wcale o uskuteczniane tempa (choć te bywają naprawdę okrutne – przykładem świecą „Execration Text”, „Wind Of Horus”, „Churning The Maelstorm”, „Kheftiu Asar Butchiu”…), ale o masakryczną intensywność granych przez niego partii – są ubergęste nawet w najwolniejszych fragmentach i przepełnione taką dozą inwencji twórczej, że kopara opada. Słowa tego nie oddadzą, to trzeba usłyszeć! Nie mam wątpliwości, że bez jego wysiłków In Their Darkened Shrines nie urywałby łba w sposób tak drastyczny. Bardzo bym chciał, żeby Nile jeszcze kiedyś chociaż otarli się o formę zaprezentowaną na tym albumie i znów porozstawiali wszystkich po kontach przepełnionej sceny. Szanse na to (czy jakąkolwiek większą ewolucję) niewielkie i pewnie prędzej mnie skarabeusze od środka zeżrą, niż do tego dojdzie. Na szczęście pozostaje mi wybitny krążek numer trzy, którym bez litości rozpierdolili wszystko i wszystkich.


ocena: 10/10
demo
oficjalna strona: www.nile-catacombs.net

inne płyty tego wykonawcy:


Udostępnij:

2 komentarze: