2 września 2023

Gorod – The Orb [2023]

Gorod - The Orb recenzja reviewEch… po raz kolejny okazuje się, że Gorod, zespół o ustalonej marce, znany i szanowany przez rzesze fanów i muzyków za swoje nietuzinkowe podejście do technicznego death metalu, nie ma na tyle dużego potencjału komercyjnego, żeby zainteresować sobą choćby przeciętną wytwórnię z jako tako cywilizowanego kraju. Jest do tego stopnia źle, że The Orb Francuzi musieli wydać samodzielnie, co raczej nie zapewni im miejsca w czołówce listy billboardu. Czy biznesowa strona działalności ma wpływ na muzykę zespołu? Tego nie wiem. Co innego upływający czas.

The Orb rozpoczyna całkiem brutalny cios w postaci „Chrematheism” – numeru wypełnionego blastami, popieprzonymi partiami gitar i efektownymi solówkami. Klasyka, ale właśnie czegoś takiego należało oczekiwać po następcy „Æthra”. Gorod nie byliby jednak sobą, gdyby nie zostawili trochę miejsca na element zaskoczenia i jakieś eksperymenty. I tak pomiędzy motywami charakterystycznymi dla „Process Of A New Decline” i „A Perfect Absolution” (które tworzą trzon materiału) pojawiło się sporo naleciałości innych kapel. Bridge w połowie „We Are The Sun Gods” jednoznacznie kojarzy mi się z Animals As Leaders, melodie i czyste wokale w utworze tytułowym przywodzą na myśl Gojirę (i to z „Fortitude”!), zaś większa część „Breeding Silence” mogłaby bez żadnych zmian trafić na „The Inherited Repression” Psycroptic. No i jeszcze ten cover The Doors – wprawdzie ma więcej wspólnego z oryginałem, niż by można przypuszczać, ale i tak lepiej dla Jima Morrisona, że nie żyje i nie może tego usłyszeć. No i cóż, doceniam otwartość zespołu, aaale te obce wpływy nieco rozmyły styl Gorod i raczej negatywnie wpłynęły na spójność płyty.

Przyzwyczaiłem się, że każdy album Gorod (z wyjątkiem debiutu) był monolitem, tymczasem The Orb trochę do tego miana brakuje. Krążek aż kipi od nieszablonowych pomysłów, zachwyca instrumentalną wirtuozerią i daje mnóstwo powodów do opadu kopary, ale nie słucha się go tak płynnie, jak powinno. Z tego powodu trudniej było mi wskazać ewidentne hiciory, które szybko wwiercają się w mózg. Najbardziej gorodowy wydaje mi się „Victory” – choć jest najkrótszy w zestawie, to właśnie w nim zawarto prawie całą esencję stylu zespołu. Ponadto duże wrażenie robi również „Waltz Of Shades” z fajnymi rytmicznymi niuansami czy bardzo rozbudowany i klimatyczny „Savitri”.

Pięć lat czekania na bardzo dobry album, który pod wieloma względami sprowadza do parteru, ale koniec końców… trochę rozczarowuje. Przynajmniej jak na standardy Gorod The Orb nie jest niczym wybitnym. Wiadomo, inne kapele pewnie dałyby się pochlastać za materiał tej klasy, jednak od Francuzów wymagam tylko rzeczy wielkich.


ocena: 8/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/GorodOfficial

inne płyty tego wykonawcy:






Udostępnij:

30 sierpnia 2023

Scabbard – Beginning Of Extinction [1996]

Scabbard - Beginning Of Extinction recenzja reviewOd razu, gdy płyta się rozpoczęła, niemalże pojawił mi się przed oczami obraz wydawnictw Death/Thrash równo z 1990 r. I patrząc na rok wydania debiutu tej czeskiej ekipy, można by się zdziwić, że ich pierwszy, pełnoprawny długograj, się spóźnił o tak wiele lat.

Wszystko tutaj właściwie przywodzi na myśl takie ciosy jak „Emerging from the Netherworlds”, „Signs of the Decline”, „The Sins of Mankind” itp. (celowo nie przywołuję pierwszoligowych płyt jak „Leprosy” czy „From Beyond”), ale z jedną zasadniczą cechą – grupa nie stara się grać za szybko, więc nie ma zbytniego pędzenia przed siebie, a co za tym idzie, należytej energii, co pewnie wynika z (braku) umiejętności perkusisty, wystukującego sobie na pełnym luziku proste rytmy. Ponadto, nie boją się wstawek akustycznych i okazjonalnego pianina. Wróć, wstawki są niemalże w każdym utworze!

I na tym etapie, albo ktoś machnie ręką i pójdzie dalej, albo jeszcze się wstrzyma i poczeka. Gitary tną co prawdą sobie pod typową Thrash’ową modłę, ale całościowo jest to nad wyraz łagodny album, o czym przypomina krótki instrumental „Tao”, występujący po i tak dość dwóch leniwych numerach otwierających płytę. Następujący po nim „Better to Die” ożywia jako-tako akcję, ale znów, tylko do połowy, gdzie znowu wchodzi kolejna delikatna melodyjka.

Dlatego, jak ktoś nie trawi tzw. „odprężającego” Death/Thrash’u, to szybciutko uśnie. To nie znaczy, że utwory są beznadziejne. Przykładowo środkowa część z dwoma rozbudowanymi kompozycjami – tytułowym trackiem, oraz „Poltergeist” potrafią należycie wciągnąć. Ale trzeba też przyznać, że brzmieniowo to nie porywa, nawet jak się lubi taki styl. Grupa próbuje nadrabiać braki w prędkości ciężarem i klimatem, ale niestety, wysiłki sabotuje im szumiąca, niedbała produkcja.

Podsumowując, wyszło im nieco takie czeskie „Arise”. Są ambicje stworzenia dzieła wiekopomnego, ale cały czas wystaje słoma z butów. Jest okej, ale to jeszcze nie jest to, co tygryski lubią najbardziej. Warto dodać, że zespół zaliczył niedawno powrót, na którym zdecydowanie porządnie dołożył do pieca pod względem brutalności, ale to już inna historia. Dla fanatyków staroci!


ocena: 6,5/10
mutant
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/Scabbard.band
Udostępnij:

27 sierpnia 2023

Mortal Decay – Forensic [2002]

Mortal Decay - Forensic recenzja reviewMMortal Decay debiutowali dosłownie na chwilę przed wielkim boomem na death metal, w konsekwencji czego ich wysiłki szybko zostały przykryte przez masę innych, zwykle młodszych i — co tu dużo ukrywać — często znacznie ciekawszych kapel. Swoją obecność w podziemiu jakoś tam zaznaczyli, ale poprzeczka dla debiutantów była zawieszona już zbyt wysoko, stąd też nie udało im się przebić do oficjalnego obiegu. Musiało upłynąć aż pięć lat, żeby dostali kolejną szansę; i tym razem ją wykorzystali.

Forensic to solidny kawał brutalnego i dość technicznego death metalu, który w równym stopniu czerpie z dokonań najbardziej klasycznych klasyków, co z przedstawicieli trochę nowszej fali; słychać tu chociażby Suffocation (a jakże!), Dying Fetus, Cryptopsy, Gorelust, Broken Hope czy Sickness, jednak żadna z tych nazw nie dominuje, bo członkowie Mortal Decay dopilnowali, żeby ich muzyka miała indywidualny rys. Zespół zrobił wyraźny krok naprzód względem „Sickening Erotic Fanaticism”, dzięki czemu druga płyta jest zdecydowanie lepsza – bardziej spójna, świeża i przemyślana, a przy okazji także przyjemniejsza w odbiorze, co jednak nie oznacza, że każdemu wejdzie od pierwszego przesłuchania. Albo w ogóle.

Mimo iż Mortal Decay nie proponują tu absolutnie niczego odkrywczego, zawartość Forensic nie jest aż tak oczywista i oklepana, jak by się mogło na pierwszy rzut oka wydawać. Naturalnie w muzyce zespołu występują wszystkie elementy charakterystyczne dla tego stylu, jednak często są one połączone w nie do końca typowych, a już na pewno nie w łatwych do przewidzenia konfiguracjach – to raz. Dwa jest takie, że utwory Amerykanów długością i stopniem złożoności znacznie wykraczają ponad średnią gatunkową, czego najlepszym przykładem jest zajebiście rozbudowany „Beyond Forensic Knowledge” (8 minut kombinowania). Na monotonię nie można zatem narzekać, choć uczciwie przyznaję, że nie wszystkie pomysły zespołu do mnie przemawiają, zwłaszcza te na „robienie klimatu”.

Postęp, jakiego zespół dokonał w stosunku do „Sickening Erotic Fanaticism”, nie ogranicza się tylko do muzyki. Do składu powrócił oryginalny wokalista John Paoline, a wraz z nim cała paleta krzyków, wrzasków, rzygnięć, growli oraz naprawdę niskich bulgotów, które jednoznacznie zdradzają fascynację Demilich. Ponadto Amerykanie mocniej przyłożyli się do brzmienia i nagrali całość na miarę swoich czasów, więc jeśli coś z tej gmatwaniny dźwięków nam umknie, to przez własną nieuwagę, a nie kiepską produkcję. Nijak do tego wszystkiego nie pasuje kiepska okładka.

Jeśli macie słabość do zagranego na wysokim poziomie death metalu, który ma w sobie coś specyficznego i potrafi czasem czymś zaskoczyć, to Forensic nie będzie wcale głupim wyborem. Druga płyta Mortal Decay potrafi dostarczyć ciekawych doznań, choć upychanie jej na czołowych pozycjach w rankingach typu „hidden gem” wydaje mi się lekką przesadą.


ocena: 7,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/mortaldecayusa

inne płyty tego wykonawcy:

Udostępnij:

24 sierpnia 2023

Visionary666 – Into Abeyance [2015]

Visionary666 - Into Abeyance recenzja reviewVisionary to bardzo stara ekipa z Holandii, która swego czasu przemianowała się w oryginalny sposób, dodając trzy szóstki do swej nazwy. Widocznie nie chcieli zrezygnować ze swej wizjonerskiej nazwy, ale chyba nie bardzo przychodziły im do głowy jakiejś mądre pomysły, to i chyba też poszli sobie na skróty. I po 10 latach od debiutu ich dema udało im się wreszcie wysmażyć pełną płytę, wydaną przez moje ukochane Vic Records. I tyle tytułem wstępu.

Visionary666 należy do tego typu holenderskich zespołów, które mają podobne myślenie do polskich ekip (inny przykład jaki nasuwa mi się do głowy to Centurian), mianowicie, gęstsze, podchodzące pod Deicide brutalne granie Death/Thrash, ale z odpowiednią dozą kreatywności.

Jak najbardziej można mówić o odpowiednio dobranej recepturze grania, jaką sobie formacja wybrała. I choć zapewne jest ona zbyt mało unikatowa, aby mówić o własnym stylu, to jednocześnie dzięki temu grupa unika powielania i co najważniejsze, zanudzenia słuchacza.

Głównym atutem albumu jest fachowość i kompetentność w pisaniu utworów. I choć nie lubię tego robić, to muszę wymienić kilka moich ulubionych atrakcji na płycie. „I Shall Not Rest” i „Forced Religion” to są dwie przezajebiście dopracowane petardy z perfekcyjnie wciągającą melodią i solówkami, coś z czego słynął swego czasu nieodżałowany (i niedoceniony) Brutality. Mamy „Kataklismic Disaster” z minimalną ilością wokali, dając szansę zabłysnąć w pełni riffom. Uwielbiam również numer „God of All Weeds” ze swym powracającym zwycięskim motywem przewodnim, wokół którego dzieje się cała akcja.

Pozostałe numery, których nie wymieniłem, mogą wam nawet bardziej spasować, bo są szybsze, brutalniejsze i przeprowadzają konkretny, skomasowany atak. Zresztą, jeśli pojawiają się jakieś zwolnienia, to tylko po to, aby za chwilę przypierdzielić z całym dobrodziejstwem inwentarza. Wszystko tutaj styka jak należy, a oprócz tego dostajemy coś, co zostanie w głowie na dłużej.

Polecam tą płytę, bo raz że jest to naprawdę urzekający album, a dwa, że daje on zdecydowanie więcej radości niż jakby nie patrzeć, nieskończenie wielka konkurencja. W każdym bądź razie rzecz na tyle świetna, że zachciało mi się napisać te parę słów do was. Zresztą, czy istnieje jakikolwiek kiepski zespół z Holandii, który nie byłby wart polecenia?


ocena: 8/10
mutant
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/visionary666
Udostępnij:

21 sierpnia 2023

Visceral Bleeding – Remnants Of Deprivation [2002]

Visceral Bleeding - Remnants Of Deprivation recenzja reviewW 2002 roku szwedzka scena death powoli zaczęła wychodzić z melodyjnego marazmu; do żywych powrócili niektórzy z klasyków (Grave, Unleashed), obrodziło też nowymi kapelami, spośród których niemała część odeszła od typowo sztokholmskiego brzmienia na rzecz wzorców północnoamerykańskich. Wśród tych młodych gniewnych zafiksowanych na punkcie brutalności i techniki byli również wywodzący się z Malmo Visceral Bleeding. Zespół, pomimo niewielkiego stażu i zaledwie jednej demówki, szybko trafił w szeregi Retribute Records i to właśnie dla Anglików nagrał debiutancki Remnants Of Deprivation.

Od pierwszych taktów „Spreader Of Disease (Burn the Bitch)” doskonale wiadomo, na kim Szwedzi się wzorują i jaki efekt chcieli uzyskać. Z mieszanki wpływów Cryptopsy, Suffocation, Cannibal Corpse (z okresu z Corpsegrinderem) czy Brpken Hope miała powstać muzyka gęsta, brutalna i intensywna: średnie i średnio-szybkie tempa, niekończący się atak technicznych riffów, trochę groove i wokalne wyziewy. No i cóż, rezultat, choć momentami odrobinę chaotyczny, nawet trzyma się kupy. Problem w tym, że całość Remnants Of Deprivation jest dość jednowymiarowa i bez wyrazu, a poszczególne utwory niczym specjalnym się nie wyróżniają, zbudowano je wokół bardzo podobnych schematów. Co prawda mógłbym wskazać na „Time To Retaliate” jako ten najsprawniej poskładany kawałek (przy okazji najkrótszy), jednak z całej płyty najłatwiej zapamiętać trzysekundową (!) melodyjkę w „To Disgrace Condemned” zagraną na… banjo. Visceral Bleeding zaskakująco często (jak na 27-minutowy materiał) próbują urozmaicać utwory solówkami, ale trudno uznać choć jedną z nich za udaną, co jest o tyle dziwne, że ogólnie z obsługą instrumentów Szwedzi nie mają kłopotów.

Produkcja Remnants Of Deprivation trzyma niezły amerykański poziom, broni się zwłaszcza dużą selektywnością – teoretycznie żaden dźwięk nie powinien umknąć uwadze słuchacza. Teoretycznie, bo sama muzyka nie daje zbyt wielu powodów, by jej wnikliwie słuchać. Debiut Visceral Bleeding to dobrze zagrany, acz przeciętny i nudnawy materiał. Nic poza tym. Na swoje szczęście na kolejnych płytach zespół już pięknie się rozwinął.


ocena: 6/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/pages/Visceral-Bleeding/216670736573

inne płyty tego wykonawcy:

Udostępnij:

18 sierpnia 2023

Toxodeth – Mysteries About Life And Death [1990]

Toxodeth - Mysteries About Life And Death recenzja reviewZ cyklu „stare, ale niekoniecznie jare” odkurzam dla was jednego z pionierów Death Metalu, choć nie tak znany i nie do końca Death Metalowy. Fajnie jest od czasu do czasu popatrzeć jak ten gatunek ewoluował, jak zaczynał i w co mógł potencjalnie się zmienić, gdyby los potoczył się inaczej.

Toxodeth swoje pierwsze nagrania tworzył już w 1985 r. za sprawą dziecka-geniusza, Raula Guzmana, który to miał smykałkę do grania na gitarze i zapragnął zostać meksykańskim Van Halenem. Nieprzypadkowo o tym wspominam, ponieważ stylistycznie mamy do czynienia poniekąd z proto-Death Metalem, zważywszy na styl riffowania, jak i brzmienie które bardziej przypomina Speed Metal, niżli ekstremą, która z niego wyrosła.

Spodziewajcie się też dużej ilości dłuuuugich solówek, które zamiast iść w Slayerowskie ekscesy, prezentują malownicze wojaże w oparciu o neoklasykę. Można spotkać się z porównaniem do Opery, choć to słowo bardziej pasuje do ich drugiej płyty. Ja natomiast słyszę soundtrack do horroru klasy B – dość wspomnieć o początku „Visit of the Dead”, który nawiązuje do słynnego motywu przewodniego „Halloween”, tylko po to, aby pójść w zupełnie inne rejony.

Nie byłbym sobą, gdybym nie wspomniał o highlightach – płyta zawiera niemalże słynny „Graveyard”, utwór trwający sześć minut i ani razu nie powtarzający riffów. Ja osobiście wręcz uwielbiam „Doom Predictions” za melodię i za bycie dobrą kwintesencją klimatu płyty i jest to dla mnie jeden z tych utworów, za które kocham Death Metal jako gatunek.

Czy są wady? Niestety, jest ich bardzo wiele. Pomijając produkcję, bo to trudne czasy były, to zespół me zdecydowanie zasadniczy problem – bardzo wysoko i ambitnie mierzą, ale umiejętności muzyków są względnie mówiąc, amatorskie. Owe wspomniane wcześnie solówki jako jedyne zasługują na miano profesjonalnych i naprawdę robią wrażenie, ale też umówmy się, na dłuższą metę męczą, zwłaszcza że są głównym kręgosłupem kompozycji, wokół których osadzają się riffy (co samo w sobie jest ciekawe, nie powiem). Wokalu jest jak na lekarstwo, ale to dobrze, bo trochę niedomaga, jakby facet miał grypkę, a i perkusja nieśmiało próbuje podążać swym rytmem za kolegami. Nie do końca jest też jasne, w jakim kierunku chcą iść, bo niby próbują być ekstremalni, ale mają dużo heavymetalowych naleciałości i jest chęć grania technicznego – trochę się to wszystko rozłazi.

Dlatego też obiektywnie należałoby ocenić całość na 5/10. Z tym że posiadam wersję z dużą ilością demówek (szkoda że nie przyłożyli się do remastera), które niewątpliwie cieszą i pokazują koncept, zamysł i rozwój twórcy, w wyniku czego powstaje przyjemne uczucie „swojskości”, które poprawia humor i pozwala docenić album całościowo. Zresztą, nie jest powiedziane, że muszę słuchać albumu od deski do deski, lepiej jest zapodawać sobie poszczególne tracki w małych ilościach. I chyba tutaj jest klucz do polubienia płyty. Dobrze jest też zastanowić się, co by było, gdyby Death Metal szedł bardziej w kierunku atmosfery i soundtracku (jak również to robiła Necrophagia), niżli umiejętności, techniki i brutalności? Pewnie by wyszedł z tego Black Metal, heh.


ocena: 6,5/10
mutant
Udostępnij:

15 sierpnia 2023

Legion Of The Damned – The Poison Chalice [2023]

Legion Of The Damned - The Poison Chalice recenzja reviewLegion Potępionych jest to zespół od lat działający na scenie niderlandzkiej. Choć powstał w ’92, do 2005 roku działał pod nazwą Occult. Nie mam pojęcia skąd ta zmiana, tym bardziej, że wydali już wtedy 5 albumów. Możliwe, iż sama nazwa zbyt oryginalna nie była. Niemniej jednak w 2005 powstaje Legion of The Damned i prężnie wydaje swoje płyty. Do 2023 posiadają 8 pełniaków (dość dobrze ocenianych) i niemało pomniejszych wydawnictw. Dziś skupimy się na najnowszym dziele Holendrów The Poison Chalice.

Kielich Trucizny zaatakuje nas 10-ma utworami opiewającymi na około 50 minut, czyli całkiem sporo jak na mieszankę death/thrash metalową. Zatem co zaproponują nam weterani, abyśmy przez te niemal 50 minut nie znudzili się? Posłuchajmy!

Otwierający płytę utwór „Saints in Torment” śle nam jasny przekaz, że chłopaki nie będą bawić się w uproszczenia i dziwadła. Atakują narządy słuchu z konkretnym pieprznięciem, jakiego byśmy mogli się spodziewać. Czy jest w tym metoda, czy raczej łubudubu dla napieprzania i nic ponadto? Każdy utwór, choć trzymający się przyjętej konwencji ostrego łupania, nie jest zjadaniem własnego ogona. Dodatkowo elementy thrash’owe pozwalają nieco uwolnić potencjał gitarzysty prowadzącego Fabiana Verweija, dzięki czemu dostajemy przyjemne dla ucha solówki, które oczywiście nie wystrzelą nas z bamboszów, ale są dobrym dodatkiem do utworów. Wszakże coś się dziać musi, aby wypełnić ten czas utworów. Czepiać się mogę natomiast tego, że czasami w niektórych kawałkach powtarzający się refren sztucznie ów czas wydłuża np. drugi utwór „Contamination” i strofa „Killing mankind (…)” powtarza się chyba z 50 razy i zaczyna to nieco męczyć. Trochę podobnie jest z utworem „Retaliation”. Na szczęście nie jest to zasada i w zdecydowanej większości z tych 10 utworów dostajemy porządną dawkę energicznego death/thrash metalu.

Produkcja jest oczywiście na wysokim poziomie, co nie powinno dziwić, kiedy mamy do czynienia z kapelą spod sztandaru Napalm Records. Bądź co bądź nie mogą sobie pozwolić na taką wpadkę.

Podsumowując. Jaki jest ten The Poison Chalice? Jest to solidna dawka death/thrashu, która powinna zadowolić każdego lubiącego tego rodzaju miksy. Nie można jednak powiedzieć, że jest to album wiekopomny czy przełomowy. Dobra rzemieślnicza robota.


ocena: 7/10
Lukas
oficjalna strona: www.legionofthedamned.net



Udostępnij:

12 sierpnia 2023

Immortal – War Against All [2023]

Immortal - War Against All recenzja reviewPo dramie jaką w 2015 roku urządzili Abbath z Demonazem wydawać by się mogło, że w obozie Immortal już nic bardziej wsiurnego się nie wydarzy. A to był dopiero początek zabawy. Koniec (?) wygląda następująco: Demonaz przekształcił Immortal w solowy projekt, w którym odcina kupony od chwalebnej przeszłości, a pomagają mu w tym mniej lub bardziej przypadkowi ludzie. W rezultacie War Against All jest czymś, czego się obawiałem już w związku z „Northern Chaos Gods” – płytą przez większość czasu żerującą na sentymentach.

Mimo iż album jako całość nie robi najlepszego wrażenia, jego początek jest naprawdę udany i całkiem obiecujący. To taki typowy Immortal, w którym przeplatają się pomysły charakterystyczne dla „Battles In The North” i „Sons Of Northern Darkness” (ulubiona płyta tych, którzy Immortal nie słuchają), ale na tyle zgrabnie poskładany i precyzyjnie zagrany, że słucha się go z prawdziwą przyjemnością. Tempa są odpowiednie (z przewagą tych szybszych), riffy zadziorne i jednocześnie chwytliwe, a wokale niemal idealnie abbath’owskie – po prostu klasyka. Nie ma w tym za grosz innowacji czy ogólnie twórczego podejścia („Wargod” to właściwie zrzynka z „Tyrants”), ale muzyka, z jaką mamy do czynienia w pierwszych czterech utworach, wchodzi bez popitki.

Problemy War Against All zaczynają się od „Return To Cold”, który poziomem wtórności nie odbiega od poprzednich kawałków, ale zdecydowanie brakuje mu ich przebojowości. Ot taki randomowy numer a’la „Battles In The North” w rozwodnionej wersji, bez specjalnego kopa czy wyrazistego riffu. Później jest jeszcze gorzej – instrumentalny „Nordlandihr” nie ma zupełnie nic ciekawego do zaoferowania, a z niewiadomych powodów rozciągnięto go do siedmiu minut; siedmiu minut mielonych w kółko bliźniaczo do siebie podobnych motywów. Dwa ostatnie utwory to poprawne blackowe pitolonko – schematyczne, pseudo klimatyczne i zagrane bez zaangażowania.

War Against All to płyta szalenie nierówna w swej wtórności: z jednej strony może się podobać, z drugiej zwyczajnie męczy, a pod względem brutalności wyraźnie ustępuje „Northern Chaos Gods”. Jakby tego było mało, w tekstach Demonaz poupychał mnóstwo górnolotnych manifestów i deklaracji tego, jak to bardzo on jest Immortal, ale brzmią one na tyle rozpaczliwie, że musi tu chodzić o przekonanie nimi samego siebie, nie zaś słuchaczy, którzy leją na gorliwe zapewnienia o prawdziwości i oczekują po prostu jakościowej muzyki.

Czy wobec powyższego przed Immortal jest jeszcze jakakolwiek przyszłość? Pewnie tak, w końcu przelewy od Nuclear Blast nie śmierdzą. Nic to, że Demonaz ewidentnie wyczerpał muzyczną formułę oraz możliwości procesowania się z kolegami z zespołu.


ocena: 5,5/10
demo
oficjalna strona: www.immortalofficial.com

inne płyty tego wykonawcy:

Udostępnij:

9 sierpnia 2023

Supreme Pain – Nemesis Enforcer [2009]

Supreme Pain - Nemesis Enforcer recenzja reviewAad Kloosterwaard jest płodny z tymi swoimi projektami. Poza swego czasu znanym Infinited Hate będącym odpowiedzią na ówczesną scenę Brutalną. I niby nic dziwnego, że potem powstał projekt będący połączeniem członków Sinister/Infinited Hate (!) ze słoweńskim Scaffold, o nazwie Supreme Pain.

Oczywiście, co do założenia, wolę jedną płytę Sinistera, niż trzy średnie wydane w tym samym czasie. To i też przez długi czas odkładałem sobie przesłuchanie zespołu, no bo ciężko mi tu było o jakąkolwiek ciekawość – i bez słuchania wiem jak to brzmi i jakie są riffy. Ale jednak, gdy w końcu się zabrałem do roboty, to się okazało że jest to nieco lepsza rzecz od tego, co sam Sinister normalnie bezlitośnie tłucze.

Przede wszystkim – duża zasługa tego, że płyta stosunkowo szybko wchodzi i nawet nie nudzi. Gdzieś przy drugim przesłuchaniu zaczyna nabierać sensu, a przy kolejnych to już poszczególne motywy wchodzą w krew. Są melodie, długie solówki, oraz umiejętne granie – nie chcę używać słowa „techniczne” bo bym wprowadził błąd, bo to jednak nie ten styl.

Początek płyty jest raczej ostrożny i nie stara się wychylać poza to co znamy ze standardów gatunku, ale album stopniowo odkrywa przed nami swoje palety i barwy. Przy „Threshold Of Immortality” album sięga apogeum, a następny, staromodnie riffowy „To Serve In Slavery”, ostatecznie decyduje o miodności płyty.

Zatem, czy warto? Przesłuchać jak najbardziej tak. Co prawda, nie każdego będzie jarać tak „stereotypowe” granie, ale mogę uczciwie powiedzieć, że jest to skonstruowane lepiej niż się spodziewałem i taką też reakcję spodziewam się zobaczyć u wielu osób.


ocena: 7,5/10
mutant
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/pages/Supreme-Pain/213307185360423
Udostępnij:

6 sierpnia 2023

Xenosis – Paralleled Existence [2021]

Xenosis - Paralleled Existence recenzja reviewZupełnie przypadkowo i w sumie wbrew sobie jestem zaznajomiony z praktycznie całym dorobkiem Xenosis, więc na wstępie mogę się odnieść do tego, co zespół (ewentualnie wynajęci przez niego spece od marketingu) ma do powiedzenia na swój temat. Lepiej się czegoś złapcie… Według oficjalnego przekazu kapela w innowacyjny sposób łączy wszelkie muzyczne skrajności, jej druga płyta „Sowing The Seeds Of Destruction” wywołała na scenie technicznego death metalu niemałe poruszenie, zaś trzecia stała się obiektem powszechnego uwielbienia. Tego… Ja od paru lat kojarzę Xenosis jako zespół wybitnie przekombinowany, który po prosu męczy nieskładnością swoich poczynań. Swoją drogą, skoro od dawna byli tacy zajebiści, to czemu ciągle nie potrafią załapać się na przyzwoity kontrakt?

Paralleled Existence to kolejna odsłona zmagań Amerykanów z materią progresywnego death metalu typowego dla Kalifornii i okolic. Dla bohaterów tej recenzji niedoścignionymi mistrzami takiego grania są m.in. Arkaik, Inanimate Existence, The Zenith Passage czy Oblivion; niedoścignionymi, bo dla zespołu nawet średnia gatunkowa jest czymś, do czego dopiero aspirują. I chociaż nic nie wskazuje na to, żeby w najbliższym czasie Xenosis mieli się przebić choćby do drugiej ligi, to przez wzgląd na dokonane ostatnio postępy jestem skłonny uczciwie uznać ten krążek za najlepszy w ich dotychczasowej „karierze”. Poprzednie trzy mają nad nim tylko jedyną przewagę – są krótsze.

Do produkcji czy techniki właściwie nie można się przyczepić i to nie w nich należy szukać głównego problemuParalleled Existence, bo jest nim kompozytorskie niezdecydowanie. Zespół nie potrafi się jednoznacznie określić, więc na siłę wciska do utworów wszystko, co się nawinie: groove, napieprzanie, techniczne zawijasy, toporną łupankę, melodyjki… czyli te skrajności, których łączenie rzekomo tak dobrze im wychodzi. Xenosis przeskakują z jednego motywu w drugi, a rzadko kiedy próbują robić między nimi jakiekolwiek sensowne przejścia, stąd też obok siebie występują patenty całkiem niezłe i zupełnie nietrafione. Jak to często bywa w przypadku takich kapel, ich brutalne oblicze daje radę i może się podobać (z wyjątkiem wrzaskliwych wokali), natomiast progresywne nudzi, irytuje i męczy. W rezultacie utwory są umiarkowanie spójne, rozwlekłe i trudno w nich wskazać jakieś wybijające się elementy, które mogłyby na dłużej zostać w pamięci. Może i jestem surowy w ocenie, ale wydaje mi się, że na bardziej finezyjne granie zwyczajnie nie starcza im talentu.

Jako że Paralleled Existence miał być popisem możliwości nowego składu, muzycy przygotowali aż 50 minut materiału. Nie ukrywam, że trzeba trochę samozaparcia, żeby przebrnąć przez całość utrzymując przy tym uwagę na jako takim poziomie i nie uciekając do innych zajęć. Sama muzyka Xenosis nie jest wcale zła i naprawdę można z niej wyciągnąć kilka wartościowych fragmentów, jednak w jej konstrukcji wciąż jest zbyt dużo niestrawnych baboli.


ocena: 6/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/xenosisband
Udostępnij: