Ostatnio złapałem smaka na Emanzipation records i to co tam sobie wychodzi od nich, więc po kolei sobie sprawdzam każdą rzecz. I proszę, proszę, co ja tu widzę… Odrobina edukacji: z debiutem Mastera były jajca, bo był nagrywany kilka razy, z różnych powodów. Pierwszy Speckmann Project był po prostu jedną z wersji owego debiutu, który nie był wydany, bo był zbyt czysty, mimo iż był nagrany tylko i wyłącznie przez to, że poprzednia wersja była za brudna. Tia…
Nadążacie jeszcze? Wydawać by się więc mogło, że „projekt” ten spełnił swoją zasadniczą rolę. Ale historia lubi się powtarzać… No może nie do końca. Tym razem nikt niczego nie odrzuca, ale Speckuś w wywiadach stwierdził, że najnowszy album dua „Johansson & Speckmann” będzie wydany pod starym szyldem, ze względów marketingowych, aby więcej ludzi się zainteresowało. I chyba się udało, przynajmniej w moim wypadku, bo łagodnie mówiąc, rzygam na potęgę twórczością Roggi, ale z ciekawości sprawdziłem. Co prawda, skapnąłem się, że tu Rogga gra po fakcie, ale mniejsza o to.
Płyta ma bardzo chamskie, amerykańskie brzmienie i riffy, takie charakterystyczne dla lat ’90, mimo iż Rogga jest Szwedem. Nie chcę stosować tutaj porównania do analogicznej sytuacji jak na „Octagon” Bathory, bo to się źle skojarzy, ale mamy trochę tej jankeskiej bucowatości w tym jak to brzmi. Przy czym tutaj to brzmi bardzo dobrze i bez żadnych zarzutów.
Muzycznie dostajemy szybką (utwory średnio po 2 min.), prostą łupaneczkę, która o dziwo nie nudzi i się nawet podoba. Riffy pewnie już słyszałem nie raz u lepszych zespołów, choć nie mogę za bardzo sobie przypomnieć gdzie, ale to nie szkodzi – i tak wszystko już było. Mimo owej wtórności, to dzięki entuzjazmowi i sile wokalnej Paula, brzmi to stosunkowo świeżo. Nawet się parę numerów wyróżnia i brzmi świetnie, np. „The Corporate Twisted Control”.
Na osobną pochwałę zasługują też liryki – krytyka pewnego koncernu farmaceutycznego, który terroryzował ludzi przez ostatnie lata, obu opcji politycznych w USA, jak i różnych ruchów liberalno-lewicowo-społecznych-blablabla. To ostatnie mnie najmilej zaskoczyło, zważywszy na poglądy Speckmanna. Co jak co, ale prędzej bym się spodziewał u niego odwrotnych trendów lirycznych. Świadczy to więc o jego uczciwości intelektualnej, że jeśli ktoś zasługuje na krytykę, to może się spodziewać, że się mu oberwie. Wkurwienie w tym, jak Paul wypluwa z siebie słowa i je akcentuje, robi pozytywne wrażenie.
Zdziwił mnie nieco ostatni track, jakieś dziwne odgłosy, plus recytacja słów po czesku… Książeczka ma tłumaczenie po angielsku, więc nikt się chyba nie zgubi. Ot takie dziwne outro.
Co więc sądzę o całości? Ano, że to niegłupia rzecz, nawet wręcz dużo lepsza, niż ma do tego prawo. Czy więc polecam? Nie skłamię jeśli powiem, że zapewne są ciekawsze i jeszcze lepsze rzeczy do sprawdzenia. Ale jeśli ktoś spisał ten duet na straty, to może się nieco zdziwić. Niby nic specjalnego, a jednocześnie powyżej przeciętnej.
ocena: 8/10
mutant