Ekipa Disentomb znalazła całkiem skuteczny patent na przyciągnięcie do siebie potencjalnych słuchaczy. Na dzień dobry po oczach wali niby typowa, a jednak mocno zwracająca uwagę okładka, która jakoś podskórnie sugeruje ponury, klasyczny wymiot. Potem mamy potwierdzające wcześniejsze przypuszczenia intro, które z jednej strony zaskoczy dotychczasowych sympatyków kapeli (są jacyś u nas, hop hop?), a z drugiej ostro podjara fanów Immolation i Gorguts, bo riff i klimat tego fragmentu są zajebiście zawiesiste. Tyle w zupełności wystarczy, żeby wyskoczyć z kasy na zakup tej płytki. Dopiero później, czyli po wybrzmieniu zachwycającego „The Genesis Of Misery”, okazuje się, że zarówno zaskoczenie (opcja pierwsza) jak i podnieta (opcja druga) były przedwczesne i przesadzone. Od „An Edifice Of Archbestial Impurity” Australijczycy grają bowiem praktycznie to samo, co na debiucie, tylko sprawniej i z innymi wokalami. Misery jest więc kolejnym dość technicznym brutal death metalowym krążkiem, który kręci się wokół patentów wypracowanych lata wcześniej przez amerykański Disgorge (bez nich Disentomb pewnie nawet by nie powstał), Defeated Sanity, Disavowed, Pyaemia czy Devourment – czyli nic nowego tu nie uświadczymy. Pozostaje jeszcze poziom tych wariacji na temat death’owej ekstremy, a ten jest naprawdę wysoki. Kolesie napierają prawie bez wytchnienia, brzmienie miażdży ciężarem, ale… tego wszystkiego trzeba się pierwej dosłuchać. Nigdy nie byłem zwolennikiem przegadanych albumów, bo to zwykle zabija dynamikę i w rezultacie nudzi; wokalmen Disentomb przy okazji Misery chciał najwyraźniej pójść o krok dalej. Jordan James na tym krążku operuje w rejestrach dzika w zaawansowanym stadium raka krtani – jego pochrząkiwania i bulgoty są naprawdę przyziemne i do pewnego stopnia robią wrażenie, ale w takiej ilości po prostu zagłuszają muzykę, sprowadzoną w ten sposób do roli tła. Pewnym urozmaiceniem — czy też wabikiem na emo-młodzież, nie wnikam — miał być chyba gościnny udział jakiegoś teletubisia z The Black Dahlia Murder w „Forced Adornment Of The Funerary Crown”, ale sorki – takie wrzaskliwe cuś jest w zasięgu byle Mietka zgarniętego prosto z ulicy. Dlatego też ocena Misery nastręcza mi pewnych problemów, bo instrumentalnie wszystko się zgadza, natomiast w kwestii „śpiewu” panowie trochę przegięli. Jako że album jest lepszy od dużo bardziej typowego debiutu, to 7 i pół wydaje się w sam raz.
ocena: 7,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/disentomb
inne płyty tego wykonawcy:
podobne płyty:
- CENOTAPH – Perverse Dehumanized Dysfunctions
- DEVANGELIC – Phlegethon
- DISAVOWED – Perceptive Deception
- DISGORGE – Consume The Forsaken
- DISGORGE – Parallels Of Infinite Torture
- PYAEMIA – Cerebral Cereal
haha tak, ten teletubiś z The Black Dahlia Murder psuje całość. Niby tylko jeden utwór, ale po co zaśmiecać płytę takimi wokalizami. Odnośnie wokali, to na następnym, trzecim albumie "Decaying Light" z 2019 wokale są naprawdę świetne. Od czasu "Arisen New Era" Kronosa z 2015 nikt nie nagrał lepszych!
OdpowiedzUsuńhellalujah :::
OdpowiedzUsuńGdy się człowiek dobrze bawi, czas szybko płynie. Dlatego kompletnie nie czuć, że album ma prawie 45 minut.
Bardzo mi się też podoba art z okładki.
Bardzo mocny tytuł.
Uwielbiam pracę i brzmienie werbla na tej płycie.
h :::
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem " The Genesis of Misery" - cudowny kawałek - jest w hall of fame DM
h :::
OdpowiedzUsuńpowinien być