Rebaelliun jest jednym z zespołów, które walnie przyczyniły się do zwiększenia zainteresowania death metalem na przełomie wieków i to właśnie oni — wraz z Krisiun — odpowiadają za trwającą kilka dobrych chwil modę na brazylijskich przedstawicieli tego gatunku. A to wszystko dzięki wydanemu zaledwie rok po sformowaniu kapeli Burn The Promised Land, za sprawą którego błyskawicznie trafili do czołówki nowych kapel. To się nazywa mieć siłę przebicia!
Najlepsze jest to, że zachwyty nad debiutem Rebaelliun nie były przesadzone i nawet teraz, po upływie 20 lat od premiery, Burn The Promised Land pozostaje albumem wyjątkowo rajcownym. Wydaje mi się, że głównej tego przyczyny należy szukać w olbrzymiej pasji i pełnym zaangażowaniu, jakie płyną z tych dźwięków. W każdej frazie słychać, że panowie Penna, Lima, Marzari, i Moreira byli całkowicie pochłonięci tą muzyką i dali z siebie wszystko, żeby materiał jak najbardziej kopał po dupie. Choćby właśnie z tego powodu Burn The Promised Land oferuje coś więcej niż wypadkową wpływów Morbid Angel, Deicide i Krisiun.
Rebaelliun starali się, aby zaczerpnąć wszystko co najlepsze od bardziej utytułowanych kolegów, wymieszać to z autorskimi pomysłami i podać z prawdziwie młodzieńczą (a przy tym latynoską) furią. Rezultat jest dość zajebisty, mimo iż trafiają się momenty, kiedy ambicje zespołu biorą górę nad umiejętnościami technicznymi (zwłaszcza w solówkach – kłania się przykład „Black Force Domain”) i do utworów wkrada się chaos, ale i to ma swój urok, no i dodaje muzyce autentyczności. Ponadto kawałki z Burn The Promised Land wyróżniają się fajną dynamiką i dużą chwytliwością jak na tak agresywny death metal. W tym miejscu koniecznie muszę wyróżnić „The Legacy Of Eternal Wrath”, „At War”, „Triumph Of The Unholy Ones” i „Killing For The Domain”, który do dziś pozostaje moim ulubionym numerem Rebaelliun.
Jedynym zauważalnym mankamentem płyty jest wciśnięty w jej połowie instrumentalny „Flagellation Of Christ (The Revenge Of King Beelzebuth)” – pierwsza część to patetyczne plumkania w typie przerywników z „Formulas Fatal To The Flesh”, natomiast druga to gitarowa szarpanina, z której nic nie wynika. Ktoś bardziej wyrozumiały może to potraktować jako chwilę odpoczynku przed „Hell’s Decree”, jednak dla mnie to stracone 4 i pół minuty.
Ten szczegół, mimo iż irytujący, nie może znacząco wpłynąć na ocenę, a ta musi być wysoka, bo materiał z Burn The Promised Land z łatwością przetrwał próbę czasu. Brazylijczycy stworzyli osiem mocnych utworów, które po prostu muszą przemawiać do wielbicieli klasycznie pojmowanego death metalu.
ocena: 8,5/10
demo
inne płyty tego wykonawcy: